W pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że aby w pełni poznać klimat swojego miasta trzeba zejść z utartego szlaku. Stało się tak wtedy, kiedy idąc po raz kolejny Krakowskim Przedmieściem chciałam ukryć się przed słońcem i poszłam prawym zapleczem ulicy oddzielonym od reszty skwerem Herberta Clarka Hoovera. Malinowo – beżowa zabudowa, okazały budynek Domu Studenckiego Akademii Muzycznej ukryty za żeliwną bramą i latarnie wzorowane na starych baśniach Andersena, sprawiły, że poczułam się jakbym była w tej okolicy pierwszy raz. Od tej pory często tu wracam, głównie po to, aby spacerowym tempem wejść w jedną z moich ulubionych, wciąż nieobleganych warszawskich uliczek – ul. Bednarską.
Kilka dni temu – czekając na taksówkę, która utknęła w typowo miejskim korku – poszłam tam znowu. Minęłam małżeństwo Francuzów z aparatem w dłoni i dziewczynę dźwigającą większy od siebie pokrowiec na kontrabas. Tak! Ulica Bednarska jest jedną z najbardziej umuzykalnionych w całej Warszawie. Tutaj właśnie mieszczą się szkoły muzyczne – ja wiem o dwóch, ile ich jest naprawdę, trudno powiedzieć biorąc pod uwagę fakt, że to z pewnością idealne miejsce także do prowadzenia prywatnych lekcji muzyki… Niespecjalnie dziwi zatem, że idąc w kierunku Powiśla, tuż po prawej stronie znajduje się księgarnia muzyczna w retro stylu.
Przechodząc ulicą trudno uwierzyć, że ta urokliwa arteria łącząca Krakowskie z jeszcze bardziej klimatycznym Mariensztatem mogła nosić kiedyś zupełnie odmienną, niechlubną nazwę – ulicy Gnojowej! Było tak dlatego, że jeszcze przed powstaniem Warszawy znajdował się tutaj wąwóz strumienia wzdłuż którego prowadził szlak nad Wisłę. Z czasem strumień zamienił się w miejski ściek i służył jako lokalne wysypisko śmieci dla okolicznych mieszkańców. Dopiero w 1743 roku, kiedy zabudowa ulicy zwiększyła się znacznie, postanowiono zmienić nazwę ulicy na Bednarską. Nazwa o tyle nieprzypadkowa, że głównymi jej mieszkańcami stali się rzemieślnicy – zwani bednarzami – zajmujący się wytwarzaniem drewnianych naczyń techniką klepkową. Dziś już mało kto pamięta o byłych mieszkańcach ulicy, nie ma też śladu po wielu hotelach zaprojektowanych przez jednych z najlepszych ówczesnych architektów (wyjątek stanowi obecny do dziś budynek hotelu Bawarskiego). Zachowały się natomiast niektóre z murowanych kamienic z XVIII wieku, jak chociażby ta pod adresem Bednarska 2/4, mieszcząca się przy skrzyżowaniu z Dobrą. Kiedyś mieścił się w tym miejscu słynny gmach Łazienek Teodozji Majewskiej, teraz znajduje się tutaj Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Dobrze, że dziś Bednarska nie pełni już funkcji komunikacyjnej, ruch dla samochodów jest zamknięty, dostępny jedynie dla mieszkańców. Dzięki temu swobodny spacer wykracza znacznie poza ograniczenia wąskiego chodnika. Cała Bednarska jest stosunkowo wąska i pochylona w lekkim łuku – to z kolej stwarza sugestywne pozory trwania przez chwilę w zupełnie innym świecie i tylko brak żółtego tramwaju przypomina, że nie jesteśmy w Lizbonie… Ale to nie wszystko, kiedy po raz pierwszy schodziłam Bednarską w kierunku Wisły, zupełnym przypadkiem, pod adresem 21 odkryłam perełkę! Właśnie tutaj, w podwórzu mieści się ukwiecony (o każdej porze roku z uwagi na różnorodność roślinności) kameralny plac z drewnianymi ławeczkami, na których nie sposób nie przysiąść. I tylko żal, że jeśli jest się tam przypadkiem, nie ma się ze sobą wiklinowego kosza ze świeżą bagietką i sprytnie zakamuflowanym darem słońca i winorośli…
Kto wie… być może robię duży błąd pisząc o Bednarskiej? Może im mniej osób o niej wie tym lepiej? Za późno; tym co dobre i piękne trzeba się dzielić. I przeżywać to razem, tak jak małżeństwo, które spotkałam idąc już pod górę, w kierunku taksówki. Wtedy zadałam sobie pytanie: czego chcieć więcej? Wystarczy chwila i ulica, oddalona nieznacznie od ruchliwego, zatłoczonego Krakowskiego Przedmieścia, żeby na moment stanąć w bezruchu pośrodku miasta tak wielu kontrastów i pomyśleć sobie: ale to życie jest piękne!