Nie. Nie byłyśmy spóźnione, byłyśmy pół godziny za wcześnie. Na tyle wcześnie, żeby zamówić dwie lampki czerwonego wina i usiąść swobodnie tuż przy witrynie wychodzącej na Nowy Świat. To właśnie tu, przy skrzyżowaniu ze Świętokrzyską mieści się Nowy Świat Muzyki, w którym rokrocznie odbywają się koncertowe obchody urodzin Fryderyka Chopina. Tego wieczoru na scenie miał wystąpić Janusz Olejniczak, którego twórczość obie z Zu bardzo cenimy. W pewnym momencie doszłyśmy do wniosku, że skoro jesteśmy wcześniej, możemy z powodzeniem zająć wygodne miejsca na widowni… Idąc w kierunku drzwi wejściowych minęłyśmy Jerzego Kisielewskiego, który uśmiechnął się do nas życzliwie.
Koncert, który z założenia jest prezentem dla fanów muzyki klasycznej jest bezpłatny, stąd też żadna z uczestniczących w nim osób nie ma przydzielonej miejscówki. Ubrana z klasyczną elegancją dziewczyna o wyglądzie intelektualnym przeprosiła nas delikatnie i powiedziała, że na dole nie ma już miejsc, wobec czego zaprasza na górę. Odruchowo spojrzałam na znajdującą się za jej plecami salę i ze zdziwieniem stwierdziłam, że w suficie nie ma prześwitu wskazującego na obecność balkonu. Z lekką niepewnością udałyśmy się jednak na wskazane piętro. Minęliśmy dwa ustawione fortepiany i weszłyśmy do przyciemnionej sali z telebimem. Spojrzałyśmy na siebie lekko rozbawionym wzrokiem i usiadłyśmy na samym końcu korzystając z obecności drewnianego stolika, idealnego dla naszych kieliszków z Primitivo. Założyłam okulary, aby lepiej widzieć, choć obraz był dość wyraźny. Kamera była skierowana na fortepian, tak że było widać również dwa pierwsze rzędy, a wśród nich kilka wolnych miejsc.
-Trzeba było powiedzieć tej kobiecie, że nasz kolega przyszedł wcześniej i zajął nam miejsca…
-Mogłybyśmy zrobić to teraz, ale ona pewnie nas pamięta…
-Zawsze możemy wrócić i powiedzieć, że właśnie przysłał nam SMS…
Nie zdążyłyśmy jednak podjąć decyzji, bo z telebimu przemówił lektor: drodzy Państwo, za moment rozpocznie się koncert, który poprowadzi dla Państwa Jerzy Kisielewski – ten sam którego minęłyśmy zaledwie kilka minut wcześniej. Lektor zamilknął i przez dłuższą chwilę nie działo się nic. Cisza. Constans.
-Myślisz, że obraz się zaciął?
-Możliwe, ale chyba słyszałybyśmy dźwięki z dołu?
-Chyba jednak coś się zepsuło…
„Drodzy Państwo, przepraszamy za opóźnienie. Wiemy już, że Pan Janusz Olejniczak jest w drodze” -lektor komentował zaistniałą sytuację spokojnym głosem.
-Jest w drodze, ale ciekawe na jakim etapie – W Warszawie to, że jest się w drodze oznacza często, że stoi się w koszmarnym korku, w którym utknęło się na kilka godzin bez nadziei na dotarcie do celu na czas… Rozległy się brawa i na scenie pojawił się człowiek, a właściwie dwie osoby, ustawione plecami do nas, bez głowy, bo kamera znajdowała się stosunkowo nisko i nie obejmowała całości.
-Nic nie widać -stwierdziłam fakt
-Nie o to chodzi, żeby było widać, ważne żeby było słychać – uspokoiła mnie Zu
W tym momencie osoby będące na scenie usiadły przy stoliku i rozmawiały ze sobą, ale mikrofon najwyraźniej był w zbyt dużej odległości od sceny, aby było cokolwiek słychać.
-A zatem nie tylko mało widać, ale też nic nie słychać.
Wywiad z pewnością był ciekawy (tak zwykle bywa kiedy rozmawiają ze sobą ludzie na poziomie, jednak nie usłyszałyśmy z niej ani słowa. Para siedząca tuż za nami na atłasowej sofie w kolorze bordo, korzystając z okazji, że tuż obok pojawił się Chłopak z obsługi weszła z nim w dialog.
– Proszę Pana, dlaczego nic nie słychać? Wczoraj tu byliśmy, też nic nie słyszeliśmy, ale jakaś Pani coś naprawiła i było słychać, może Pan też spróbuje to naprawić?
Naprawił i już za kilka minut słychać byłoby wszystko bardzo dobrze gdyby nie fakt, że para na sofie rozmawiała w najlepsze, wspominając wczorajszy koncert… Ktoś, kto właśnie dotarł, przechodząc obok nich wziął pod rękę taboret stojący przy jednym z fortepianów i usiadł przy naszym stoliku. Na takim samym taborecie, tyle że na scenie usiadł właśnie Janusz Olejniczak i rozpoczął grę na instrumencie. Chopin w rewelacyjnym wykonaniu, niezależnie od sytuacji zawsze jest niezwykłym przeżyciem. W takcie walca cis-moll, na sali pojawiła się kobieta w skórzanej ramonesce i stanęła przed nami skutecznie zasłaniając telebim. Na jej plecach, które właśnie obserwowałam widniało malowidło obrazujące dwie całujące się postaci o profilach antycznych i z kamienia. Kobieta musiała zdać sobie sprawę z tego, że nie jest ze szkła, bo nagle zmieniła miejsce postoju. Wyjęła natomiast telefon komórkowy i kierując aparat na telebim zaczęła robić relację na żywo. Będąc zadowoloną z efektu, pewnym krokiem przemierzyła salę i stanęła za telebimem robiąc zdjęcia skupionej widowni.
Pianista odszedł od instrumentu i rozpoczęła się kolejna część wywiadu. Ponieważ w dalszym ciągu, mimo starań obsługi nadal niewiele słyszałyśmy, popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczo i podjęłyśmy decyzję o powrocie do domu. Ku naszemu zaskoczeniu odnotowałyśmy, że sala, w której odbywał się koncert jest otwarta. Weszłyśmy do środka i przysłuchiwałyśmy się rozmowie „oglądanej” wcześniej na telebimie. Janusz Olejniczak na powrót usiadł na taborecie i zaczął grać kolejne utwory Chopina. Kiedy skończył, przeszedł obok nas w rytm towarzyszących mu braw i raz jeszcze uśmiechnął się ciepło…
No cóż… Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że zawsze warto czekać z oceną sytuacji do końca i nigdy tak naprawdę nie wiadomo, które miejsce na widowni okaże się lepsze. 🙂