Tego wieczoru przeszłam przez ulicę Chłodną szybszym niż zwykle krokiem, żeby w ten sposób, choć trochę się rozgrzać. Spadł już pierwszy śnieg, więc ślizgając się na kostce brukowej, z radością weszłam do pięknego (i co ważne w tej sytuacji ciepłego) wnętrza świątyni pod wezwaniem św. Andrzeja Apostoła.
No tak –to już andrzejki i tradycyjny z okazji odpustu koncert. Beata Bednarz śpiewała właśnie o tym, że ludzie są jak Anioły, a ja pomyślałam o tym, jak bardzo się z tym zgadzam i jak często mam okazję się tutaj o tym przekonać… Nie wierzę w przypadki. Pierwszego dnia, w nowej pracy rzuciłam w eter pytanie: czy ktoś nie słyszał (przypadkiem) o mieszkaniu na wynajem? Cztery godziny później byłam już w drodze do kilkunastometrowej kawalerki, którą zaproponowała mi moja Szefowa. Pamiętam, że powiedziała: to jest na Placu Bankowym, ale właściwie znacznie bliżej Hali Mirowskiej, niż Bankowego –będziesz miała blisko na zakupy, do tramwaju i na metro! Wiedziałam o czym mówi, bo dokładnie dzień wcześniej na Placu Bankowym robiłam zdjęcie do warszawskiej karty miejskiej, a kilka minut później poszłam na Halę po bukiet stokrotek. Weszłam do środka małego mieszkania i pomyślałam… a więc to tutaj –centrum Europy, centrum Polski, centrum Warszawy – centrum świata, mojego świata. Kilka miesięcy musiało minąć, aż zaczęłam nazywać to miejsce domem, ale od momentu wprowadzenia robiłam wszystko, żeby poczuć się w tej okolicy jak u siebie. Szukałam miejsc, które mi w tym pomogą. Kiedy wchodzi się na moją ulicę od strony Al. Jana Pawła II, po przeciwległej stronie, przy Senatorskiej widać okazałą wieżę budynku, do złudzenia przypominającego Kościół. Trwałam w tym złudzeniu kilka dni, aż do momentu, kiedy idąc w kierunku Starego Miasta, przechodząc obok, zobaczyłam, że to nie jest kościół, ale główna siedziba jednego z największych banków. Cóż – współczesna świątynia pieniądza! Przez kilka miesięcy, każdą niedziele z rzędu wykorzystywałam na to, żeby zwiedzać miasto szlakiem kościołów, w efekcie co tydzień byłam na mszy w innym miejscu. Najczęściej wracałam jednak do kościoła św. Antoniego. Podobała mi się lokalizacja (świątynia jest usytuowana tuż przy Ogrodzie Saskim) i historyczny klimat związany z dużą ilością tablic upamiętniających ofiary powstańczego zrywu z 1944 r., znajdującymi się pod arkadami okalającymi kościół. Dopiero moi Rodzice powiedzieli mi, że zupełnym przypadkiem, idąc w stronę Muzeum Powstania Warszawskiego, po przeciwnej stronie ulicy, odkryli kościół oddalony od mojego mieszkania o 200 m.
Pamiętam, że kiedy wybrałam się tam pierwszy raz, byłam pod wielkim wrażeniem. Splot ul. Elektoralnej z ul. Chłodną przypomina krajobraz typowo włoskich miasteczek. Klimat tworzy tu szeroki, wybrukowany deptak, piękna zabudowa, liczne kawiarenki i restauracje. Każdy kto się tu pojawi, przyzna jednak, że o wyjątkowości tego miejsca decyduje właśnie Kościół. Co ciekawe, neorenesansowa świątynia z XIX wieku przetrwała II wojnę światową, a zniszczeniu uległa jedynie niewielka część zabudowy. Czuje się tutaj klimat przedwojennej Warszawy. To odczucie potęguje się z chwilą przestąpienia progu świątyni, każdy misterny detal zachwyca. Ale za nim wejdziemy do środka, możemy kontemplować zewnętrzną fasadę, zdobną w rzeźby przedstawiające Ojców Kościoła (św. Ambrożego, św. Augustyna, św. Grzegorza i Hieronima) autorstwa Ludwika Kaufmana i Pawła Malińskiego. Widnieją tu także rzeźby św. Piotra i Pawła i wieńcząca całość figura patrona świątyni – św. Karola Boromeusza udzielającego komunii mieszkańcom Mediolanu w 1576 roku.
Budowla powstała na planie krzyża łacińskiego, a jego kompozycję architektoniczną wzorowano na rzymskiej bazylice Santa Maria Maggiore. Zupełnie niedawno odkryłam, że kościół świętego Andrzeja miał symboliczne znacznie dla podróżnych. Pewnie dlatego, że sam długo był w drodze. Początkowo siedziba tej parafii znajdowała się na placu Teatralnym, później przeniesioną ją na ulicę Senatorską 31, a dopiero wówczas kiedy liczba parafian znacząco się powiększyła, zdecydowano o budowie kościoła w miejscu, w którym stoi On do dziś.
Beata Bednarz śpiewa dalej: „jeśli wędrować zapragniesz, musisz pamiętać, że podróż jest piękna, gdy trwa”… Tak jest, trzeba odbyć podróż, żeby doświadczyć radości z przebywania w danym miejscu.
Tylu ludziom jestem wdzięczna za to, że są jak Anioły, to właśnie dzięki nim pokochałam to miasto. W pewnym momencie Ksiądz Piotr mówi, że nas, tu obecnych łączy parafia; patrzę dookoła, wielu z tych ludzi, których widzę, nie znam. Po chwili dostrzegam moich Sąsiadów: Pana z pierwszego piętra, który rok temu pożyczył mi piłę do ścięcia drzewa bożonarodzeniowego, sąsiadkę która przyniosła wtedy ręcznie zdobione bombki i myślę sobie – tak, łączy nas ten kościół, ta okolica, to miasto. Ludzie są na wyciągnięcie ręki i naszego uśmiechu. Wracam do domu szczęśliwa i zapalam pierwszą świecę na wieńcu adwentowym. Patrzę na niego i znowu widzę ludzi: moją Mamę, która kupiła kiedyś tę świąteczną dekorację, Kuzynkę co przyniosła świeczniki, i tę dziewczynę, która rozdawała dzisiaj w kościele piernikowe serca. Tak właśnie przychodzą Anioły, znajomą mają twarz, mijają Ciebie i mnie!