„To był maj, pachniała Saska Kępa” – tyle że akcja miała miejsce na Mokotowie i nie pachniało, tylko padało – rzęsiście, obficie, jak z cebra i jak na złość, zważywszy na okoliczności – pierwszy wolny dzień od dawna…
Kiedy straciłam już nadzieję na to, że uda mi się zrealizować wcześniej poczynione plany – nagle – wyszło słońce, które swoimi życiodajnymi promieniami rozświetliło całą dzielnicę. Zaledwie piętnaście minut później jechałam ścieżką rowerową, którą aż do Pola Mokotowskiego miałam na wyłączność. Przejechałam przez park i włączyłam GPS, ponieważ nie byłam pewna, która droga okaże się najkrótsza. Tymczasem, zależało mi na tym, aby dotrzeć na warszawskie Jelonki możliwie jak najszybciej, jeszcze zanim zajdzie słońce.
Część trasy wiodła drogami, którymi zwykle przemieszczam się do pracy, dopiero na wysokości Warsaw Spire skręciłam w lewo, kierując się w znane mi skądinąd rejony Pracowni Cukierniczej Zagoździńskich. Jadąc zgodnie ze wskazówkami satelitarnymi mijałam kolejne stacje drugiej linii metra, które w znacznym stopniu ułatwiają dotarcie w te rejony Warszawy, z różnych części miasta. Po raz kolejny udokumentowałam się w przekonaniu, że za sprawą licznych ścieżek rower jest tutaj równie skutecznym środkiem transportu. Na miejsce dotarłam w niecałą godzinę i trzeba przyznać, że nie mogłam trafić lepiej.
Znajdując się nieopodal centrum miasta, poczułam się tak, jakbym była w zupełnie innym świecie. Istotnie, Osiedle Przyjaźń, przynależne dziś dzielnicy Bemowo, powstało na terenach dawnej wsi Jelonki, która została przyłączona do Warszawy w 1951 roku. Mimo że osiedle powstało z myślą o budowniczych Pałacu Kultury i Nauki, czułam się, jak mickiewiczowska Zosia, która przechadza się wśród poszczególnych posiadłości dworu. Tym, co przyciąga spojrzenie są kolory – intensywne, wręcz impresjonistyczne. Soczysta zieleń spotyka się tu z niebiańskim błękitem, gdzieniegdzie z czerwienią i śmietanową bielą. Kameralne ogródki sąsiadujące z każdą posesją tworzą sielankowy nastrój, sprzyjający relaksowi.
W pewnym momencie zeszłam z roweru i prowadziłam go wzdłuż tutejszych, dość wąskich ścieżek, którymi tylko od czasu do czasu przejeżdżało auto – z pewnością własność jednego z Tubylców. Przechodząc obok kolejnych domów zastanawiałam się, czy Mieszkańcy okolicznych posesji czują się tutaj jak u siebie, tworząc coś w rodzaju „miejskiej wioski”, czy może jednak doskwiera im klimat swego rodzaju „skansenu”, „muzeum”, które jest świetnym pretekstem do tego, aby pozwiedzać i wybrać się tutaj na wycieczkę…
Korciło mnie, aby przekroczyć furtkę, zajrzeć przez okno do środka, usłyszeć rozmowy… Trudno powiedzieć, czy powstrzymało mnie przed tym dobre wychowanie, czy też pilnujące prywatności Mieszkańców dostojne psy…
Jedno jest pewne, współcześnie budynki wielorodzinne pełnią tutaj funkcję studenckich hacjend, natomiast domy jednorodzinne przynależą pracownikom naukowym i ich rodzinom. Inteligencki charakter podkreśla Biblioteka Publiczna, Stowarzyszenie Przyjaźń PS zajmujące się animacją kultury, jak również Stowarzyszenie Mieszkańców Osiedla Profesorskiego. Pośrodku usytuowany jest także budynek klubu Karuzela, który swego czasu był miejscem spotkań braci studenckiej.
Ten niezwykle plastyczny teren, z powodzeniem może posłużyć za przestrzeń pod niejeden film lub serial. W tym nieco „odrealnionym” świecie bez trudu można poczuć się, jak na urlopie, zastygnąć w błogim relaksie, uciec choć na moment od rutynowej codzienności. Zresztą, jest to idealna destynacja dla Tych, którzy nieustannie marzą o tym, aby rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady, tyle że koniec końców wolą jednak zostać w Warszawie…
Enklawa ciszy i spokoju – takie właśnie jest to pomalowane barwnymi farbami osiedle, które aż prosi się o to, aby odwiedzać je o każdej porze roku i napawać się wyjątkową atmosferę tego jedynego w swoim rodzaju miejsca…