Wygraliśmy. Wygraliśmy 4:0 – to nie jest żart i nie trzeba się śmiać… Tamtego dnia tylko cud sprawił, że zdążyłam na mecz, bo jak zwykle wyszłam z pracy później niż planowałam. Na Stadion Narodowy, zwany przez Warszawiaków Narodowym Koszykiem dotarliśmy metrem wraz z tłumem kibiców przyodzianych w biało czerwone szaliki. Ja również byłam przyodziana – nie w szalik, ale za to w profesjonalną koszulkę z napisem „POLSKA”, którą specjalnie na tę okazję pożyczyła mi koleżanka – wierna kibicka, żona byłego sędziego piłkarskiego. Barwy klubowe, które miał na sobie co drugi przechodzeń – każdy szedł na mecz – tworzyły na ulicach warszawy symboliczną flagę Polski.
Prawdę mówiąc, idąc w kierunku Stadionu Narodowego, nie zastanawiałam się czy Polacy wygrają… Po prostu cieszyłam się, że po raz pierwszy zobaczę na żywo mecz naszej Reprezentacji. Z początku wszystko bardziej niż na spektakularne zwycięstwo wskazywało raczej na mającą się wydarzyć wkrótce porażkę… Niemniej, już po piętnastu minutach gry zrobiło się ciekawie. Gol padał za golem. Towarzyski mecz Polska – Litwa, który był pożegnaniem polskiej drużyny przed wyjazdem na Mundial, zakończył się wynikiem 4:0 i miał być miłą zapowiedzią tego co powinno wydarzyć już za kilka dni.
Tymczasem, kiedy kilka dni później pakowaliśmy się na rodzinny wyjazd weekendowy w góry, mój Młodszy Siostrzeniec porządkując karty z wizerunkami ulubionych piłkarzy powiedział: „postanowiłem, że w kolejnym meczu będę kibicował Kolumbii…” O mały włos nie oblałam się kawą, którą właśnie piłam: – Mareczku, oczywiście możesz kibicować komu chcesz, ale z pewnością lepiej byłoby gdybyś w tej sytuacji kibicował naszym… – Ciociu, ja zawsze kibicuje lepszym.
Kiedy to mówił wróciło wspomnienie czasów, kiedy kibicowałam Realowi Madryt, właśnie dlatego, że był zwycięską drużyną. Kilka minut później, wszyscy wspólnie usiedliśmy do kawy. Marek przysłuchując się naszym rozmowom dotyczącym Mundialu, stwierdził z przekonaniem godnym lepszej sprawy: „mój kraj wygra jutro 5:0”. Wszyscy, którzy nie słyszeli jego wcześniejszych dywagacji, uśmiechnęli się i powiedzieli, że mają nadzieję, że to prawda. Popatrzyłam na zebranych i studząc ich emocje wtrąciłam: „Marku, mówiąc o swoim kraju masz oczywiście na myśli Kolumbię”? Mateusz, który akurat przechodził obok, od niechcenia rzucił w naszą stronę: – spokojnie, Marek już po pierwszym golu Polaków zmieni zdanie.
Nie zmienił – pewnie dlatego, że nie było gola… Mateusz był w szoku, a Marek z zadowoleniem stwierdził, że kiedy dorośnie zostanie „Kolumbikiem”…
Dziś przed meczem Polska – Japonia czuję się jak Sienkiewicz, który tworzył swoje dzieła ku pokrzepieniu serc. Oczywiście, że jest mi smutno – jak nam wszystkim… Ale nadal łączy nas piłka, bądźmy więc razem i kibicujmy naszym!