Warszawa, do której mam pociąg – cz. II

Zastanawiacie się czasami, czy wszyscy podróżni, których mijacie na dworcu stoją na właściwym peronie? Ja zadaję sobie w myślach to pytanie za każdym razem, jeszcze zanim pociąg, na który czekam wjedzie na stacje – i to nie tylko dlatego, że słyszałam kiedyś o kobiecie, która zamiast do Warszawy pojechałaby w góry, gdyby nie jakiś życzliwy Człowiek z parasolem w ręku, który w ostatniej chwili wskazał jej prawidłowy kierunek… Zygmunt Freud analizując podobne przypadki stwierdziłby z pewnością, że dokonując takiej pomyłki, realizujemy w istocie swoje podświadome pragnienia… Kto wie, być może tamta kobieta naprawdę marzyła o spacerze po Krupówkach, jednak w praktyce decyzję dotyczącą destynacji podejmujemy zwykle w chwili zakupu biletu i zazwyczaj pragniemy pozostać jej wierni. Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy pociągów jadących w tym samym kierunku jest więcej…

Od kilku tygodni, w rozkładzie jazdy PKP znajdują się dwa pociągi, które kursują na trasie Warszawa Centralna – Katowice. Na Dworzec Centralny wjeżdżają zaledwie pięć minut po sobie, w dodatku na ten sam peron. Jakby tego było mało, Express Intercity Premium i pociąg wyprodukowany w polskiej fabryce PESA są do siebie do złudzenia podobne! W takich okolicznościach zasadne wydaje się pytanie: co dzieje się potem – kiedy pasażerowie wchodzą do pociągu i zajmują miejsca?

Tamtego dnia, z przyzwyczajenia ustawiłam się we właściwym miejscu, bo mój wagon zatrzymuje się na końcu – wagon numer siedem, strefa ciszy, strefa komfortu. Tylko trochę zdziwiło mnie to, że razem ze mną do wagonu weszły mama, babcia i dziecko, które od dłuższego czasu przykuwały moją uwagę… Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, jednak z doświadczenia wiem, że małe dzieci swoją własną strefę ciszy tworzą wyłącznie wtedy, kiedy śpią. Tymczasem, w korytarzu poprzedzającym wejście do wagonu zrobiło się tłoczno, ludzie nie mogąc iść dalej korkowali przejście. Jakiś mężczyzna kierował się w stronę wyjścia, niosąc w obu rękach walizki dość sporych gabarytów, kobieta z rowerem również przeciskała się przez tłum. W pewnym momencie wózek, który dwóch chłopaków pomocnie wnosiło do wagonu zaklinował się w drzwiach wejściowych do pociągu i wydawało się, że utknął tam na dobre. Wszystko wskazywało na to, że pociąg, który przyjechał punktualnie z niezrozumiałych względów będzie opóźniony. Z głośników dochodził ledwo słyszalny głos dyspozytorki, zapowiadający rychły przyjazd kolejnego pociągu. W tym momencie mama i babcia z towarzyszącym im dzieckiem uświadomiły sobie, że od dłuższego czasu próbują dostać się do niewłaściwego pociągu. Dla wszystkich, którzy przypatrywali się tej sytuacji priorytetem była teraz sprawna i szybka pomoc, biorąc pod uwagę, że wózek nadal był zaklinowany w przejściu… Mężczyzna z dwoma walizkami, w dalszym ciągu chcąc czym prędzej wydostać się z pociągu wziął sprawy w swoje ręce i jednym gestem przepchnął wózek na zewnątrz.

Po kilku minutach udało mi się w końcu odnaleźć swoje miejsce i usiąść wygodnie. Pociąg ruszył, ale osób obecnych w wagonie nadal było o wiele więcej niż miejsc siedzących. W pewnym momencie jedna z pasażerek wstała i na cały głos zadała pytania: „Proszę Państwa, czy na pewno wszyscy znajdujecie się we właściwym pociągu”? W tym momencie większość osób zaczęła nerwowo sprawdzać bilety, niektórzy w popłochu stwierdzali, że się pomylili. Zrobiło się głośno. Spojrzałam na rozwieszone gdzieniegdzie plakietki informujące o tym, że w wagonie obowiązuje całkowita cisza i przypomniałam sobie pewną historię…

Był taki moment, kiedy wydawało mi się, że wagon numer siedem (strefa ciszy, upragniona strefa komfortu) to jedyne miejsce, w którym nie można poczuć się, jak w „Dniu Świra”. Otóż okazuje się, że można. Siedząc, przy czteroosobowym stoliku z zaciekawieniem obserwowałam Mamę z dziesięcioletnim na oko Synem, którzy trajkotali bez przerwy i opamiętania, i w zupełnym oderwaniu od miejsca, w którym się znajdowali! Tak, jak gdyby nie widzieli się od dawna – i może nie widzieli – dlaczego zatem wybrali bilet w strefie ciszy? Być może nie chcieli, żeby ktokolwiek przeszkadzał im w rozmowie? Szepczą wytrwale i intensywnie (myślą, że ich nie słychać / a może wcale nie myślą?). Nagle Pani Matka wyciąga z podręcznej torby książkę! Po co – pytam (w myśli, bo nie mówię przecież w strefie ciszy) skoro i tak nie czyta ze zrozumieniem… Jednak w tej książce jest moja nadzieja. Nadzieja na ciszę!

Po chwili ponownie rozglądam się wokół – minęliśmy Warszawę Zachodnią i w pociągu nie ma już nikogo kto znalazł się tu przypadkiem. Niemniej, dwie kobiety siedzące za mną dyskutują wytrwale na temat filmu, który wczoraj oglądały. W pewnym momencie, wstaję, odwracam się w ich stronę i pytam: Przepraszam, czy to jest wagon numer siedem strefa ciszy? – No właśnie nie jesteśmy pewne – słyszę w odpowiedzi. Mówię zatem z pełnym przekonaniem: Tak, to właśnie jest strefa ciszy!

Oczywiście na co dzień nie żyjemy w strefie ciszy. Rozmowa z drugim Człowiekiem prawie zawsze bywa pretekstem do  rozwoju siebie samego, możliwością poznania innych, skonfrontowania swoich przemyśleń, czy wreszcie do celebrowania życia. Nie lubię siebie wtedy, kiedy inni zaczynają przeszkadzać mi swoją rozmową… Jednak są takie momenty, kiedy potrzebujemy zastygnąć w ciszy, aby móc porozmawiać z sobą samym lub cytując sztandarowe hasło PKP: podróżować jedynie z własnymi myślami…

Komentarze

Komentarze