Warszawa farbami wymalowana

Zdarza Wam się czasem, że stojąc przed obrazem, zdziwienie maluje się na Waszej twarzy, a z Waszych ust dobywa się bezgłośne pytanie: Czy to niedbałe połączenie ze sobą kilku kresek, tworzących bezładny jakby całokształt, naprawdę jest dziełem sztuki? Oczywiście chcąc zrobić na Czytelniku nie lada wrażenie, powinnam teraz napisać: Ależ skąd – to zdarza się wyłącznie dyletantom, ludziom pozbawionym wyobraźni twórczej i wyobraźni w ogóle, prymitywom, ludziom nieobeznanym w świecie kultury wysokiej i kultury jakiejkolwiek bądź. Jest to natomiast obce tym, którzy są światowi, bywają i tu i tam – pojmują, interpretują, kontemplują – są bystrzy i cechuje ich filozoficzny sposób postrzegania rzeczywistości. Jednak są i takie rzeczy, które nie śniły się przecież filozofom…

miejska rewolta

Między nami mówiąc – a będę z Wami szczera, doznałam zdziwienia, żeby nie powiedzieć wstrząśnienia emocjonalnego, intelektualnego i wielorakiego, kiedy po raz pierwszy ( i ostatni? – kto wie…) odwiedziłam Zachętę. Wstyd! Wiem – powinnam być pod wrażeniem, albo przynajmniej udawać, że jestem, tymczasem nie! Doszło do tego, że kiedy wychodząc, jeden z moich znajomych potknął się o pozostawiony na schodach plecak, trwaliśmy chwilę, pogrążeni w zadumie, czy to jest eksponat, pozostawiona przez nieuwagę czyjaś własność, czy może jednak pretekst do postawienia na baczność służb porządkowych. Do dziś tego nie wiem, wiem jednak, że sztuka współczesna nie do końca kooperuje z moją wrażliwością artystyczną. Nie będzie zatem dla nikogo zaskoczeniem, kiedy wyznam, że często i chętnie odwiedzam Muzeum Narodowe w Warszawie. Snuję się wtedy po wystawach stałych i czasowych. Najczęściej można mnie spotkać stojącą wytrwale przy „Żydówce z Pomarańczami” autorstwa Aleksandra Gierymskiego, przy „Macierzyństwie” Stanisława Wyspiańskiego, nie mówiąc już o „Portrecie Adama Mickiewicza na Judahu Skale” Walentego Wańkowicza. Mimochodem w głowie pobrzmiewają mi wtedy słowa: Lubię poglądać wsparty na Judahu skale; jak spienione bałwany to w czarne szeregi; ścisnąwszy się buchają, to jak srebrne śniegi; w milionowych tęczach kołują wspaniale.

Sentymentalne, zbyt proste? – niekoniecznie. Tym bardziej, jeśli mowa o wystawach czasowych. I tu wydarzenie godne polecenia – Miejska Rewolta!

Wystawa rysunków, grafik i fotomontaży uznanych polskich artystów awangardowych II Rzeczpospolitej: Leona Chwistka, Tytusa Czyżewskiego, Andrzeja Pronaszki, Stanisława Ignacego Witkiewicza (Witkacego), Henryka Stażewskiego, Władysława Strzemińskiego, Marka Włodarskiego.

Wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości w 1918 roku, w atmosferze powszechnego fermentu, gorączkowego entuzjazmu, a także niepewności jutra, artyści awangardy pragnęli tworzyć nową sztukę dla nowego człowieka. Życie artystyczne młodego państwa skupiało się w ważnych ośrodkach – w Warszawie, Krakowie, Lwowie, Poznaniu i Łodzi.

Nie bez powodu zatem bohaterami wystawy są właśnie te miasta. Wśród nich Warszawa – malowana panna. Formizm, Konstruktywizm, Surrealizm – są niejako znakami wskazującymi drogę, na szlaku wyznaczonym przez poszczególne ośrodki kulturalno – naukowe.

Trudno powiedzieć, czy ten rodzaj sztuki przemówi do każdego odbiorcy, jednak grzechem byłoby w tym wypadku nie skorzystać z oferty Muzeum Narodowego i nie zobaczyć tego na własne oczy. Warto chociażby po to, aby przechodząc pomiędzy obrazami, móc przekonać się jak jeszcze nie tak dawno temu, wyglądały teksty reklamowe – zamieszczone w ówczesnych czasopismach. Gdybyście jednak uznali, że to już za dużo, że już wystarczy – wybierzcie się do pokoju obok, żeby na nowo cieszyć się tym, co w polskim malarstwie dobrze znane, lubiane i niezmiennie doceniane…

Komentarze

Komentarze