Warszawa, w której pobrzmiewają melodie

Budynek Uniwersytetu, w którym spędziłam pięć lat swojego życia graniczył z ówczesną siedzibą Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Tuż obok wejścia głównego do NOSPRU, znajdowało się drugie: mniejsze, węższe, prawie niezauważalne. Wiedzieli o nim jednak wszyscy, bo właśnie tam mieścił się jedyny na tamte czasy godny uwagi klub studencki – Jazz Club Hipnoza. Chodziliśmy tam chętnie, w przerwach między kolejnymi wykładami, a najchętniej wieczorami, kiedy do posiłku przygrywały nam studenckie kapele z pobliskiej Akademii Muzycznej. Już wtedy Katowice były dla mnie miastem muzyki. 

Idąc przez Plac Sejmu Śląskiego na zajęcia ze staro – cerkiewno – słowiańskiego, zwróciłam uwagę na plakat informujący o koncercie promującym nową płytę „Możdżer, Danielsson, Fresco”, który miał odbyć się nazajutrz . Niewiele myśląc zadzwoniłam do Agaty. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam: – po raz kolejny się spóźniłyśmy, niestety nie ma już biletów!

Tamtego wieczoru, wybraliśmy się w kilka osób do Hipnozy, gdzie  jak zwykle roiło się od ludzi. Po kilku minutach, doczekaliśmy się na stolik. Czekając na zamówienie, rozglądałam się wokół i właśnie wtedy, na samym końcu, pod samą sceną dojrzałam kogoś, kto do złudzenia przypominał Leszka Możdżera. Pomyślałam, że to przecież niemożliwe, ale po chwili zauważyłam również sobowtórów Larsa Danielssona i Zohara Fresco. A zatem to nie mógł być przypadek. Kiedy Kelnerka rozkładała zamówione przez nas potrawy, zdążyłam zapytać: – przepraszam, mam dość nietypowe pytanie: czy jest prawdopodobne, że kilka stolików dalej siedzi Leszek Możdżer? Kelnerka bez chwili namysłu, za to z przekonaniem odpowiedziała: – nie, to niemożliwe, będzie w Katowicach dopiero jutro.

Nagle wróciło do mnie pewne wspomnienie – w jednej z nieistniejących już kawiarni, przy okazji towarzyskiego spotkania, na stoliku czekało na mnie przygotowane przez Przyjaciółkę zawiniątko owinięte kokardą w kolorze butelkowej zieleni. W środku były trzy płyty Leszka Możdżera. Agata jak zwykle trafiła w dziesiątkę, tym bardziej że wielokrotnie, ale bezskutecznie próbowałyśmy zdobyć bilety na jego koncert… Kiedy kilka minut później człowiek, bez wątpienia będący Leszkiem Możdżerem przeszedł obok mnie rozmawiając przez telefon komórkowy pożałowałam, że nie mam przy sobie żadnej z tamtych płyt, tak aby móc poprosić o autograf. Zadałam sobie w myślach pytanie: czy kiedyś w końcu uda mi się wysłuchać jego muzyki na żywo?

Minęło kilka lat – na tyle dużo, żeby NOSPR zdążył zmienić swoją siedzibę na o wiele bardziej spektakularną, a ja zmienić miasto zamieszania na Warszawę. Na jubileuszowym koncercie Zespołu Śpiewaków Miasta Katowice Camerata Silesia jednym z gości był właśnie Leszek Możdżer. Na tamten koncert przyjechałam z Warszawy, aby spełnić swoje marzenie. Po kilkuminutowym występie czułam jednak pewien niedosyt, który w pewnym sensie zrekompensowało wspólne zdjęcie z tym bez wątpienia najlepszym polskim pianistą jazzowym. Od tamtego czasu, już na warszawskiej przestrzeni muzycznej wielokrotnie miałam okazję uczestniczyć w koncertach Leszka Możdżera, ale w mojej pamięci utkwił szczególnie jeden z nich. To było kilka miesięcy temu. Teatr Roma, loża na jednym z balkonów i dobry widok na scenę, na której w pewnym momencie pojawiło się tak długo oczekiwane przeze mnie trio: Możdżer, Danielsson,  Fresco.

Dlaczego właściwie o tym piszę… Przecież mogłabym napisać o czymkolwiek innym. Całkiem niedawno spędziłam kilka tygodni w Katowicach. Przechodząc obok December Palace, a także mijając nową siedzibę ukochanego NOSPRU, zdałam sobie sprawę z tego, że muzyka jest dla mnie mostem łączącym  dwa  miasta, w których naprzemiennie toczy się moje życie. Kiedy byłam dzieckiem oglądałam w telewizji program, w którym gościem Małgorzaty Domagalik był właśnie Leszek Możdżer. Opowiadał o tym, że często chodził do szkoły na bosaka, bo jego Rodziców nie było stać na nowe buty…  Nie wiem czy to, że dziś Leszek Możdżer często gra na bosaka ma związek z tamtymi wydarzeniami, wiem jednak, że tamto wyznanie przyczyniło się do tego, że zrobił na mnie wrażenie nie tylko jako muzyk, ale przede wszystkim jako człowiek, który spełnił swoje marzenia pomimo pozornych przeszkód. Cały czas jest we mnie tęsknota za dźwiękami jego muzyki. Cieszę się, że od czasu do czasu mogę tę tęsknotę zaspokajać.

Komentarze

Komentarze