Warszawa – miasto, które walczy z wirusem

Minął rok i wiele się zmieniło – Flancowana również. Warszawianka Flancowana stała się Mokotowianką i o tym miał być ten post. Jednak jak wspomniałam, wiele się zmieniło, a najwięcej w przeciągu ostatnich dwóch tygodni…

Miasto, w którym mieszka 1,8 miliona populacji, stało się puste i tylko sklepy spożywcze nadal tętnią życiem. Kilka dni temu wybrałam się do jednego z nich. Zerkając na zegarek, weszłam do sąsiadującej z moim blokiem Pingo Doce i trzymając się sporządzonej wcześniej listy zakupów, wkładałam do koszyka kolejne produkty.

Mijając innych starałam się zachować dystans, ale nawet z odległości 1,5 metra dostrzegałam w oczach napotkanych w sklepie osób jakiś rodzaj smutku, niepokoju i niepewności. Ponownie spojrzałam na zegarek i uznałam, że jeśli nie chce spóźnić się do pracy, muszę czym prędzej udać się do kasy. Nie miałam dużo zakupów, bo kilka dni wcześniej moja Siostra doradziła, abym zrobiła zapasy. Zapomniałam wtedy o cukrze i zdałam sobie sprawę z tego, że gdyby sąsiedzi nadal pożyczali go sobie na szklanki, to do końca życia miałabym czym słodzić kawę… I tak wyszła na jaw jedna z zasadniczych zalet mieszkania w bloku, który swą długością, jest równy odległości, jaka dzieliła moje poprzednie mieszkanie od Rynku Starego Miasta.

Tym razem, nauczona doświadczeniem wprowadziłam cukier na pierwszą pozycję listy, w myśl zasady, o której mówiła Kobieta Pracująca: w sytuacji kryzysu powinno się zrobić placek ze śliwkami, wówczas umysł z zamartwiania przestawia się na trawienie… Śliwek co prawda nie kupiłam, ale czym prędzej wróciłam po jabłka, wiedziona pokusą zjedzenia ciepłej szarlotki jeszcze tego samego dnia. Obserwując kolejki, które zdążyły sformułować się do kas, rozmyślnie wybrałam tę samoobsługową.

Cóż intuicja nie raz nas zawodzi… Trzy kasy, które od kilku dni pracowały na pełnych obrotach w końcu odmówiły posłuszeństwa i blokowały się raz po raz… Kiedy po raz kolejny poprosiłam Panią z obsługi o pomoc było mi zwyczajnie przykro, choć wiedziałam, że to nie moja wina. – Przepraszam, tak mi wstyd, że ciągle muszę Panią fatygować, ale celowo wybrałam tę kasę, aby odjąć pracy kasjerkom… Pani patrząc na mnie z życzliwością, uśmiechnęła się i jakby nigdy nic powiedziała: nie ma problemu, już do Pani podchodzę. Na jej pomoc czekali także klienci pozostałych kas. Dokonałam płatności i zaczęłam pakować zakupy do mojego kraciastego wózka na kółkach.

W pewnym momencie Człowiek, który swoim wyglądem przypominał emerytowanego profesora Uczelni Wyższej zaczął się awanturować.

-Co Pani najlepszego zrobiła, co Pani zrobiła – krzyczał ile sił w płucach. Lekko przerażona, spojrzałam w jego kierunku, nie mając najmniejszego pojęcia co w istocie się stało. -Pani dotknęła mojej ręki. Kobieta w służbowym uniformie była wyraźnie skonsternowana i przestraszona.

-Ale co ja właściwie zrobiłam – odparła – chciałam Panu pomóc, przecież Pan mnie o to poprosił. -Prosiłem, ale Pani dotknęła mojej ręki. Pani mogła mnie zarazić, skąd ja mam wiedzieć, czy Pani mnie nie zaraziła? Natychmiast chce rozmawiać z kierownikiem! Chciałam zabrać głos, powiedzieć, żeby ten Pan przestał krzyczeć na Bogu ducha winną kobietę, która z pewnością wolałaby przyłączyć się do akcji #zostań w domu, niż pracować w dyskoncie, w którym każdego dnia spotyka wiele osób i sama boi się o swoje zdrowie. Nie zdążyłam się jednak wypowiedzieć, bo pojawił się kierownik, a ja byłam już spóźniona. Kierując się do wyjścia, minęłam przedsionek, w którym zrobiło się dość tłoczno, a czerwone wózki kłębiły się w nieładzie. Kobieta w wieku Magdy Karwowskiej powiedziała do swojego męża: słuchaj, poukładajmy te wózki, kto ma to zrobić, widzisz ile oni tu mają teraz pracy…

Ta sama sytuacja, dwie skrajnie różne postawy. Przechodząc przez przejcie dla pieszych chciało mi się płakać, z jednej strony ze strachu, z drugiej ze wzruszenia. Idąc w kierunku domu, po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, że to jest wojna, że to jest powstanie, że mamy wspólnego wroga i tylko od nas zależy w jakim stylu tę walkę poprowadzimy.

Koronawirus zmienił nasz świat niepostrzeżenie i z dnia na dzień. Wszyscy się boimy, ale to nie strach powinien nas łączyć, ale miłość, jedność i troka o siebie na wzajem. Nawet jeśli ta troska zakłada dystans i pozostanie w domu, a może zwłaszcza wtedy.

Tego dnia byłam w pracy ostatni raz, bo miejsce, w którym pracuję solidarnie włączyło się w narodową kwarantannę, ale zanim wróciłam do domu, zdążyła odwiedzić mnie koleżanka, która dzierżyła pod pachą kilka rolek papieru toaletowego. – Przyszłam, bo mój mąż jest teraz na wsi u rodziców. Czego potrzebujesz, może wiejskich jajek?

Nie wiem, czy kiedykolwiek tak bardzo ucieszyłam się z jajek, ale pomyślałam sobie, że zrobię z nich niejedną szarlotkę…

Komentarze

Komentarze