Warszawa – miasto, które zostało w domu

Jest taki moment, tuż po przeprowadzce do nowego mieszkania, kiedy we własnym domu jest Ci tak dobrze, że chciałbyś w nim być cały czas. Snujesz wtedy rozmaite plany. Leniwe poranki przedłużają się aż do południa. Wychodzisz z domu, wsiadasz do metra i wśród tłumu warszawiaków przedostajesz się na Plac Zbawiciela, aby tam, razem z Przyjaciółmi zjeść królewskie śniadanie. Oczyma wyobraźni widzisz dobrze schłodzone musujące francuskie wino, kilka maślanych rogali, słoiczki konfitur i czekolad. Siedzisz na zewnątrz, przy jednym z okrągłych marmurowych stolików, na plecionym z wikliny krześle. Patrzysz na miasto, które traktujesz jak swój dom. Słuchasz jego odgłosów: tramwajów, klaksonów zniecierpliwionych korkami kierowców, śmiechów dzieci, które wracają ze szkoły… A potem idziesz do Łazienek Królewskich na krótki spacer, bo chcesz jak najszybciej znów znaleźć się we własnym domu. Nagle, twoje marzenie spełnia się w zaskakujący i dość przewrotny sposób. I nic już nie jest takie, jakie było przedtem…

Pewien, skądinąd mój ulubiony, dziennikarz Polskiego Radia Katowice, powiedział kiedyś, że jednym z wyznaczników szczęścia, jest godzina, o której pijemy pierwszą poranną kawę. Znamienne, że o tych słowach przypomniałam sobie całkiem niedawno, kiedy w okolicach południa nastawiając ekspres usłyszałam w radiu głos innego dziennikarza, który
mówił o tym, że w najbliższy weekend pogoda w Warszawie będzie idealna, aby wybrać się na krótki spacer na balkon lub własny ogródek. Brzmi absurdalnie? Okazuje się, że jedynie wtedy, kiedy nie masz balkonu ani ogródka. W przeciwnym wypadku, w ogóle Cię to nie dziwi… Moja kochana Warszawa, podobnie jak cała Polska walcząc z niedostrzegalnym bez mikroskopu patogenem została w domu. Tak musi być i tak jest dobrze. Oczywiście, nie wszyscy to rozumieją, są i tacy, którzy całymi rodzinami przyjeżdżają do Lasu Kabackiego i sprawiają, że ruch jest tam większy niż na Marszałkowskiej, ale nie o nich jest ten post. Większość z nas została w swoich domach – pro publico bono. Ja także…

Wyłączyłam radio, usiadłam z kawą na balkonie i pomyślałam, że mam dwa wyjścia. Albo załamać się w poczuciu całkowitej bezradności, albo podejść do tego zadaniowo i skupić się na plusach, które niewątpliwie ma każda sytuacja, w której znajduje się człowiek. Wybrałam drugie rozwiązanie i natychmiast wzięłam się za porządki.

Jeszcze przed „koronawirusem” stałam się wierną fanką jednego z kanałów na Youtube. Bywało, że do drugiej w nocy (rano?) oglądałam bloga „Ula Pedantula” i kolejno otwierałam coraz to nowe filmiki z cyklu:
Jak posprzątać łazienkę, nie sprzątając łazienki
Jak umyć toaletę, nie tracąc czasu
Jak wyszorować fugi, nie kiwając palcem
Jak odkurzyć cały dom pijąc kawę i jedząc szarlotkę…
Jak ugotować obiad i zrobić drugie śniadanie dla pięciu osób w 10 minut
Jak upiec ciasto, kiedy nie potrafisz piec
Pierwszy raz w życiu miałam w domu porządek, a magnetyczny i pozytywny głos Uli Chincz sprawiał, że sprzątanie stało się przyjemnością. Teraz mogłam wykorzystać wszystkie usłyszane rady i wprowadzać je w życie. Tylko od czasu do czasu przychodziły mi do głowy irracjonalne, autorskie pomysły, z których najbardziej spektakularne to umycie połogi spirytusem i wrzucenie skórzanych rękawiczek do pralki na sześćdziesiąt stopni…

Kiedy uporałam się z „po – przeprowadzkowymi” zaległościami skrzętnie ukrytymi w kartonach, poszłam na zakupy spożywcze. Odkurzyłam od dawna nieużywany kraciasty wózek i włożyłam do niego dwa nieekologiczne, ale w tej sytuacji niezwykle praktyczne foliowe woreczki. Wszystko po to, aby było sterylnie. Zakupy robię teraz ze skrupulatnie sporządzoną listą. Staram się nie chodzić do sklepu częściej niż raz w tygodniu i nie spędzać w nim więcej niż 15 minut. Nie poddaje filozoficznym refleksjom dokonywanych wyborów, ale sprawnie wkładam do własnego wózka poszczególne produkty, które potem dokładnie myję.
Oczywiście nie zawsze udaje mi się kupić wszytko, czego potrzebuje. Dlatego, kiedy ostatnio zadzwoniła do mnie Teściowa mojej Siostry ze sprawdzonym przepisem na domowy, swojski chleb, z żalem przyznałam, że nie kupiłam mąki, ani drożdży, które jak się okazuje, w całej Warszawie są towarem na wagę złota. Trzeba przyznać, że coraz częściej czuje się, jak bohaterka jednego z filmów Barei, jednak w mniej komediowej wersji. Zabawnie jest dopiero wtedy, kiedy w końcu, zdecydujesz się zrobić zakupy online. Wówczas, o obecności kuriera świadczy jedynie dzwonek do drzwi, bo po ich otwarciu, na wycieraczce zastajesz już jedynie paczkę…

W czasie, w którym dom, bardziej niż kiedykolwiek jest Twoim azylem i ostoją bezpieczeństwa, świadomość pełnej lodówki działa kojąco.
Szczerze mówiąc najbardziej lubię wieczory. Wchodzę do kuchni, włączam radio i przy lampce wina, podrygując do dźwięków muzyki kroję poszczególne składniki.
Czuje się wtedy jak Nigella Lawson, która celowo wybiera szybkie potrawy, aby już po chwili, zgrabnym ruchem przełożyć je z rondla na talerz i w piżamie zjeść w łóżku. Lubię też zasypiać ze świadomością, że kolejny dzień rozpocznę od kawy z domowym ciastem.
Nawet jeśli zawsze przywiązywało się dużą wagę do celebrowania posiłków, podczas „narodowej kwarantanny” gotowanie i pieczenie urasta do rangi uczty. Przyrządzanie posiłku, również tego prostego, staje się pretekstem do świętowania, a zagniatanie ciasta działa wręcz terapeutycznie.

Ucierając krem do tarty, po raz kolejny przypomniałam sobie słowa Kobiety
Pracującej i zdałam sobie sprawę z tego, że piekąc podświadomie przygotowuje dom na przyjście gości. Nawet kiedy mieszkasz sam, starasz się o to, aby Twój dom był miejscem, które jest otwarte, w którym zawsze jest co jeść i z którego nikt nie wyjdzie głodny, a ten kto musi już iść dostanie kawałek ciasta na drogę. W takim domu łatwiej przetrwać także samotny czas izolacji, bo jest Ci w nim dobrze i sam czujesz się przez ten dom ugoszczony. Skoro jednak nie można zaprosić gości, trzeba do nich zadzwonić. Zadzwoniłam więc do Przyjaciółki, z którą nie widziałam się od dawna. Tym razem zobaczyłam ją na własne oczy dzięki funkcji Face Time. Oprowadzałam ją po moim mieszkaniu, pokazując kolejno każde z pomieszczeń. Zaskakujące, że nigdy wcześniej nie przyszło nam do głowy, aby skomunikować się w ten sposób. Do tej pory, żyłyśmy w złudnym przekonaniu, że mieszkając 300 kilometrów od siebie, możemy zobaczyć się w każdej chwili, kupując bilet i wsiadając do Pendolino…

Tymczasem nie można nigdzie jechać, można za to wyjść z domu na krótki spacer do Królikarni, w której oprócz porzuconych przez kogoś zapasów można spotkać kobietę, która robi sobie selfie z papierem toaletowym.

Na powrót wracam do domu i przenoszę się do czasów, w których również uchodził on za towar deficytowy, włączam Czterdziestolatka. A kiedy podczas jednego z wieczorów oglądam Francuski Pocałunek, czuję się jak Meg Ryan, ale nie dlatego, że podczas podróży do Paryża piję wino z przystojnym Francuzem, ale dlatego, że podobnie jak ona, czyszczę klawiaturę komputera patyczkami do uszu… I kiedy zastanawiam się, czy przypadkiem nie stałam się pedantką, zdaję sobie sprawę z tego, że jestem chyba jedyną osobą w całym kraju, która do tej pory nie umyła okien…

Czas, który właśnie przeżywamy jest dość… specyficzny i trudny, z wielu względów. Ten na zegarach można zmienić, ale tylko umownie, w praktyce biegnie on swoim rytmem i nie da się go zatrzymać. Można go jedynie stracić, albo wykorzystać. Korzystajmy więc póki czas. Nie ma chwili do stracenia… Ale nie troszczmy się o to, aby po wszystkim było jak dawniej. Nic już nie będzie takie samo – my również… Postarajmy się wyjść z tej sytuacji mądrzejsi, bardziej uważni, a nie tacy sami… Od dwóch tygodni, każdy dzień kończę podziękowaniami. Za wszytko: za dom, w którym mogę sprzątać, za kuchnie, w której mogę gotować, za telefon, z którego mogę zadzwonić do bliskich, za internet dzięki, któremu mogę uczestniczyć w codziennej mszy u Dominikanów, za książki, które mogę czytać, za zdrowie i życie. Jestem też szczególnie wdzięczna za to, że wiele spośród nas postrzega ten czas jako dar, możliwość bycia bardziej dla innych, choć wciąż jeszcze na odległość.

Komentarze

Komentarze