Warszawianka Flancowana – historia pewnej podróży

Długo biłam się z myślami, czy zadać Wam pewne pytanie. Przyznam, że nieco się wahałam, bo jest to pytanie osobiste, dość śmiałe i być może nie do końca stosowne. Poniekąd jest to również pytanie wścibskie. A jednak!

Zastanawialiście się kiedyś jak będą wyglądały Wasze zaręczyny? Gdzie się odbędą, jakie okoliczności będą im towarzyszyły? Jak będzie wyglądać pierścionek, który przypieczętuje oklepane nieco, ale przecież jedyne w swoim rodzaju pytanie: Czy mogę prosić Cię o rękę? Czy bukiet kwiatów będzie wypełniony czerwonymi różami, różnobarwnymi tulipanami, a może goździkami, co to wracają do łask? Niektórzy, w tym momencie mają przed oczami konkretne sytuacje z życia wzięte, uzależnione od indywidualnych upodobań i gustów. Jedni widzą okrągły stolik usytuowany na plaży, z ustawionymi na nim dwoma kieliszkami i butelką Don Perignon, inni natomiast widzą ten sam stolik ze wspomnianym szampanem, tyle że ulokowany na dachu Warsaw Spire, tak aby czuli, że mają Warszawę u stóp. Jeszcze inni woleliby przeżyć tę niezapomnianą chwilę na szczytach Tatr, a może nawet Himalajów. Są też tacy, którzy idealne zaręczyny zorganizowaliby na łódce, podobnej do tej, którą opływa się weneckie kanały. W takim przypadku wynajęliby „kajak-o” podobną łajbę, zwodowali ją tuż przy Pałacu na Wodzie i opływając z ukochaną Łazienki Królewskie czytaliby jej naprzemiennie poezję Norwida i Mickiewicza. Dopłynąwszy do brzegu, przycumowaliby, wynurzyli z wody dobrze schłodzone Vermentino i kieliszki, spośród których jeden posiadałby na dnie kamień ozdobny wielkości subtelnej, acz zadowalającej i mieniącej się pięknie w świetle księżyca, gdyż akcja – rzecz jasna- działaby się po zmroku. Prawdę mówiąc nigdy zanadto się nad tym nie zastanawiałam… Nie dlatego, żeby mnie to nie interesowało, albo tym bardziej, żeby było mi to obojętne… Po prostu co innego zajmowało moją ciekawość, a co za tym idzie wyobraźnie. Pytaniem, które stawiałam sobie znacznie częściej było to, kim będzie człowiek, który pewnego dnia mi się oświadczy. To, że będzie wyjątkowy – było oczywiste. To, że wartościowy – tym bardziej, że niezwykły… wiadomo. Ale jaki konkretnie? Ciekawe. Wszystko wskazywało na to, że prędzej będzie brunetem, aniżeli blondynem. Oczy jego? – niezależnie od koloru będą ufne i godne zaufania. Ręce – pracowite i delikatne. Serce? – kochające i czułe. Charakter? – dobry i szczery. Intelekt? – co tu dużo mówić – typ mózgowca – oczywiście skromnego, w najmniejszym nawet stopniu wyniosłego.

Tymczasem siedząc w pociągu relacji Warszawa Centralna – Katowice, rozglądam się wokół i mimowolnie zdaje sobie sprawę z tego, że niewątpliwie znowu mam szczęście. Siedzę w bodaj najprzyjemniejszym przedziale. Miejsce naprzeciw mnie zajmuje przystojny trzydziestolatek, którego w filmie zagrałby Antoni Pawlicki. W szarym swetrze z musztardową obwolutą i dobrze skrojonych dżinsach. Bez obrączki. Upss… Znowu to zrobiłam – odnotowałam ten prawie niezauważalny i biorąc pod uwagę okoliczności również nieistotny szczegół. Tuż obok niego siedzi chłopiec, który raz po raz wdrapuje się na kolana ojca i tuli do niego w geście czułości. Ile może mieć lat? Trzy? Może cztery? Przeszło mi przez myśl, że jest bardzo rezolutny. Lubię obserwować relację Ojca z Synem bo w jakimś sensie jest przejawem tej dojrzałej i tej dopiero kształtującej się męskości. Wsłuchiwałam się zatem w rozmowę, której byłam świadkiem. Z pewnością mogłaby posłużyć kiedyś za wzorcowy przykład na szkoleniach coachingowych. W pewnym momencie do rozmowy włącza się kobieta, która sądząc po akcencie, tak jak ja pochodzi ze Śląska i ewidentnie lubi dzieci, bo z zaangażowaniem oddaje się kolejnym wspólnym zabawom i rozmowie. Do pewnego momentu pełniłam w tej sytuacji wyłącznie rolę widza, aby już po chwili oddać się bez pamięci książce, którą rozpoczęłam gdy tylko pociąg ruszył ze stacji. Chłopiec najwyraźniej dostał właśnie coś w prezencie od kobiety siedzącej tuż obok mnie, bo podziękował uprzejmie i schował  to do kieszeni. Po chwili spojrzał na mnie i wskazując palcem na przedmiot, który trzymałam w ręku zapytał: co to jest? – książka, lubisz książki? Wyciągnęłam ją w jego stronę i przewertowałam kartki szybkim gestem, tak aby mógł poczuć jej charakterystyczny zapach. Najwyraźniej mu się to spodobał, bo już po chwili siedział tuż obok, wtulony we mnie i zapytał: poczytasz mi? – Raz jeszcze zerknęłam na książkę i pomyślałam, że jest dość trudna. Wpatrując się w jego żywe, uśmiechnięte i ciekawe oczy, powiedziałam: obawiam się, że ta książka może Ci się wydać nudną… Obdarował mnie bystrym i pytającym spojrzeniem: dlaczego? – Bo nie ma w niej obrazków – Nie trzeba obrazków, wystarczy słowo –usłyszałam w odpowiedzi. – Ile masz lat? – Dwa i pół, ale Tata mówi, że prawie trzy, jutro mam urodziny. Mówiąc to, chłopiec sięgnął do kieszeni, wyjął z niej otrzymaną przed momentem plastykową bransoletkę i raz jeszcze zwrócił się w moją stronę. – Czy ja mogę prosić Panią o rękę? Już po chwili bransoletka mieniła się okazale na mojej ręce wyrazistym błyskiem folii aluminiowej.

Tę historię przypomniałam sobie, kiedy dwa tygodnie później ponownie zobaczyłam trzyletniego Stasia w pociągu jadącym do Warszawy – tuż po obchodach Święta Niepodległości. Dlaczego tak miło wspominam tamtą podróż? Z pewnością nie dlatego, że Ktoś po raz pierwszy w życiu poprosił mnie o rękę – choć oczywiście było to bardzo wzruszające. Z radością wracam do wspomnień tamtej podróży jednak z innych względów. Po raz kolejny przekonałam się po prostu, że w trakcie każdej podróży najważniejsi są ludzie. To od nich dowiadujemy się najwięcej. Ci których spotykamy pełnią często funkcję drogowskazów wskazujących drogę. Dla mnie osobiście tamten Chłopiec był drogowskazem nadziei na to, że idzie nowe, wspaniałe pokolenie Osób lubiących ludzi i zapach książek.

 

 

 

 

Komentarze

Komentarze