„Wybierzesz się ze mną do teatru?” Wpatrując się w ekran telefonu, trochę wbrew sobie, za to w pełnej zgodzie z rozsądkiem naznaczonym odpowiedzialnością, odpisałam na zadane pytanie: niestety nie mogę… Faktem jest jednak, że kiedy mam w alternatywnie jakąkolwiek inną rozrywkę nierzadko wybieram teatr. Tak już mam od kilku lat i nie sądzę aby prędko miało się to zmienić. To jest zresztą jeden z powodów, dla których trudno byłoby mi wrócić na Śląsk… Mnogość teatrów w Warszawie kontrastująca z ich dojmującym niedostatkiem w Katowicach tworzy pewien kulturalny magnetyzm, który nieustannie pociąga mnie w tym jedynie słusznym warszawsko – teatralnym kierunku…
Jedynie słusznym? Zapyta ktoś, kto będzie miał z pewnością na myśli przereklamowany pod tym względem Kraków, ze swoimi kilkoma zakurzonymi, poniekąd muzealnymi i jak całe to miasto zabytkowymi, bo skądinąd starymi teatrami. Wróć. Koncepcja krakowskiego życia teatralnego przemawia do mnie mocno, jednak z doświadczenia wiem, że teatr pełni tam funkcję wyłącznie sakralną, w Warszawie zaś również hedonistyczną. W Warszawie po teatr sięga się jak po kieliszek dobrego wina – i mam tu na myśli bardziej Vermentino aniżeli snobistyczne Barolo, którego smak mało kto jest w stanie pojąć, zrozumieć i docenić. Teatr pełni w tym mieście funkcję zaspokajania przyjemności, zarówno tych intelektualnych jak i tych wynikających z potrzeby oczyszczenia swojej duszy poprzez uśmiech lub refleksje… Niewątpliwie jest najczęstszą formą celebracji życia. Stąd właśnie całkiem trafne wydało mi się zestawienie teatru z winem, bo osobiście trudno mi sobie wyobrazić dobrą kolację bez lampki czerwonego wina, podobnie jak ciężko mi sobie wyobrazić celebracje niektórych, zwłaszcza tych zimowych wieczorów bez dobrego spektaklu. Kiedy mieszkałam na Śląsku w teatrze bywałam raz, może dwa razy w roku… Byłam pewna, że to i tak sporo bo teatr kojarzył mi się z rozrywką ekskluzywną i stosunkowo drogą…
Pamiętam wieczór poprzedzający wprowadzenie się do mieszkania, w którym obecnie mieszkam. Mieliśmy kupione bilety na „Przedstawienie Świąteczne w Szpitalu Świętego
Andrzeja”, wystawiane w Och Teatrze. Za każdym razem, kiedy mijam skrzyżowanie al. Niepodległości z Nowowiejską powraca do mnie wspomnienie tamtego wieczoru. Lubię patrzeć na 15-tkę, odjeżdżającą w kierunku teatru, który dla mnie samej jest początkiem mojej warszawskiej historii. Wymowny okazał się już nawet sam tytuł tamtego przedstawienia, bo choć oglądałam je w maju, było zapowiedzią wielu pięknych chwil związanych z teatrem, które miała mi zaprezentować Warszawa. W 2018 roku byłam w teatrze dziewiętnaście razy i każdy ten pobyt kojarzy mi się niezwykle miło, bo nawet jeśli spektakl pozostawiał wiele do życzenia, to zawsze dopisywało Towarzystwo.
Pewnego dnia, Kolega z którym studiowałam, mocno związany z teatrem, napisał do mnie z pytaniem, czy mógłby podarować mi swój bilet, bo sam niestety nie będzie mógł z niego skorzystać. Kilka dni później pojawiłam się w teatrze, o istnieniu którego dowiedziałam się niewiele wcześniej… Teatr Nowy w Warszawie ma swoją siedzibę na warszawskim Mokotowie. Idąc ulicą Madalińskiego trudno go przeoczyć, bo o jego istnieniu informuje wyrazisty neon. Surowa i prosta konstrukcja budynku świadczy o jego postmodernistycznym charakterze. Niemniej, o wiele bardziej nowoczesne jest wnętrze teatru, którego foyer jest – co tu dużo mówić – hipsterskie. Sama – zupełnym przypadkiem – ubrana w tej konwencji, z racji niskiej temperatury miałam na sobie dość ciężki płaszcz. Chcąc pozbyć się balastu, intuicyjnie rozejrzałam się w poszukiwaniu szatni… Po chwili, skierowałam się na dół, zgodnie z szyldem wyznaczającym kierunek. Zamiast klasycznej szatni, zastałam tam drobne szafki zamykane na kluczyk, za skorzystanie, z którego trzeba było zapłacić dwa złote. Drobiazg – jednak w mojej głowie pojawiło się pytanie? Po co płacić, skoro mogę wziąć płaszcz, szalik i czapkę ze sobą…
„Co się z Tobą dzieje, nigdy nie miałaś podobnych dylematów, zwłaszcza w tak błahych kwestiach” – usłyszałam przywołujący mnie do porządku wewnętrzny głos. „Wyłącznie ludzie bogaci oglądają każdą złotówkę dwukrotnie zanim ją wydadzą” – usłyszałam głos racjonalizatorki. „Dziewczyno, czy Ty jesteś bogata”? Odpowiedź przyszła od razu. „Nie jestem bogata, ale też nie jestem skąpa”! Włożyłam ubrania do schowka, zamknęłam na kluczyk, wrzuciłam monetę i poszłam do góry. Spektakl miał się rozpocząć za czterdzieści minut. Nie próżnując zamówiłam lapkę czerwonego wina, usiadłam przy stoliku, otwarłam książkę i poczułam się nieswojo… Dotarło do mnie, że nigdy wcześniej nie byłam w teatrze sama. Przypomniała mi się sytuacja, kiedy razem z moimi Przyjaciółkami wybrałyśmy się do Teatru 6 Piętro, kiedy to czekając na rozpoczęcie spektaklu zwróciłam uwagę na dobrze ubraną i bardzo ładną dziewczynę, która stała tuż za nami. Zastanawiałam się wtedy dlaczego przyszła sama, dlaczego nikt jej nie towarzyszy… Pewnie trwałabym w tym wspomnieniu jeszcze jakiś czas, gdyby nie fakt, że nagle zauważyłam szatnię, znajdującą się dokładnie obok stolika, przy którym siedziałam. Darmowa szatnia, a jednak – jestem stratna… „Zosiu, czy naprawdę tak nisko upadłaś? Nigdy nie będąc oszczędną, nagle zastanawiasz się nad sensem wydania tak drobnej kwoty”? – znów usłyszałam ten głos…
Dokończyłam wino, i zajęłam swoje miejsce na widowni. Rozpoczęła się Uczta Platona, która po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu, że są na tym świecie dzieła uniwersalne i wciąż aktualne. Jeden z dialogów – zresztą najlepszy – toczył się między Agatonem, a Sokratesem. Jedno z haseł zachęcających warszawiaków do częstszego odwiedzania teatru, głosi, że ” Teatr pobudza empatię”… Istotnie, współodczuwałam z Agatonem, który uginał się z bólu i zakłopotania pod ciężarem dociekliwych pytań Sokratesa. Wielokrotnie byłam przecież w sytuacji, w której ktoś posługując się wypróbowaną metodą sokratejską demaskował moją niewiedzę… Zachwycona sztuką, poszłam odebrać swoje rzeczy z szafki. Otwarłam ją kluczykiem, wyjęłam czapkę, szalik i płaszcz. Właśnie wtedy, ze skrytki znajdującej się przy zamku wypadło wrzucone tam wcześniej przeze mnie dwa złote…
Tak – poczułam się zawstydzona. Nie – już nigdy nie pożałuję pieniędzy zainwestowanych w kulturę…
🙂