Warszawa, do której mam pociąg

Zazwyczaj odbywa się to w ten sam sposób: włączam komputer, wchodzę na stronę PKP EIC, loguję się na indywidualnym koncie i kupuję bilet. Wygodnie, na kanapie, przy herbacie. Jednak biorąc pod uwagę moją nieznośną skłonność do zapominania haseł dostępu, w końcu nastała chwila kiedy to musiałam skorzystać z bardziej tradycyjnego rozwiązania. I tak przy okazji sobotnich zakupów w przydworcowej Galerii Katowice, stanęłam w kolejce po bilet kolejowy do Warszawy.

W takich i tym podobnych sytuacjach chętnie wyjmuję z torby książkę, którą aktualnie czytam, żeby spędzany w kolejce czas upływał mi szybciej i przyjemniej. Jednak teraz, dla odmiany wolałam po prostu obserwować to, co działo się wokół mnie. Przede mną stało około dwudziestu osób, co w zestawieniu z dwoma czynnymi kasami, przepowiadało minimum dwudziestominutowy czas oczekiwania. Za mną natomiast, stał przez moment wyłącznie jeden chłopak, z plecakiem świadczącym o tym, że wybiera się w góry. Ledwie zdążyłam dostrzec, że tuż obok znajdują się inne kasy i pomyśleć, że może warto zmienić miejsce postoju, kiedy to zdałam sobie sprawę z tego, że chłopaka z plecakiem już nie było. Gdzie On się podział? Zrezygnował, a może uświadomił sobie, że zna hasło dostępu i kupił bilet online, nie marnotrawiąc tym samym czasu w kolejce? Otóż nie! Stał on obecnie w jednej z dostrzeżonych przeze mnie przed chwilą kas odgrodzonych od moich cienką tasiemką sygnowaną napisem, którego z tej odległości nie byłam w stanie odczytać. Już miałam udać się w jego kierunku, kiedy tknięta instynktem samozachowawczym nagle uświadomiłam sobie, że ta linka znajduje się tu nie bez powodu, a umieszczony na niej napis oznacza Koleje Śląskie. Na miejsce chłopaka z plecakiem, który najwyraźniej nie jechał w góry, a co najwyżej z gór wracał, pojawiło się natychmiast kilka nowych osób. Wśród nich elegancki Pan o wyglądzie profesora akademickiego. Jego nienaganny strój świadczyć mógł o równie nienagannych manierach, jednak nie od dziś wiadomo, że to nie szata zdobi człowieka!

Tymczasem przy jednej z dwóch kas od dłuższego czasu stało małżeństwo, które raz po raz dopytywało o alternatywne połączenia, co rusz zmieniając wcześniej powzięte decyzje. Stojąc bezczynnie, patrzyłam na nich i zastanawiałam się dokąd właściwie jadą, bo z tej odległości ich głosy były ledwo słyszalne. Kiedy tak sobie szkicowałam w myślach trasę ich podróży, elegancki Pan zaczął się dochodzić: „na Boga, jak długo można kupować bilety? Ja chcę tylko przesiadkę, tylko przesiadkę!” I w tym miejscu nastąpiła wiązanka epitetów, za pomocą których coraz mniej elegancki Pan mieszał z błotem stojące przy okienku małżeństwo, jak również Bogu ducha winną kasjerkę.- „Chcę kupić tylko przesiadkę, a nie mogę!!” – usłyszałam ponowne nawoływanie. W pewnym momencie kilka osób zaczęło się śmiać, a kobieta przede mną, wykazując zrozumienie, ustąpiła miejsca w kolejce tak, aby „elegancki” Pan mógł już niebawem zakupić swój bilet. Rzecz jasna nie zważając na innych, natychmiast skorzystał z tej propozycji i podszedł do okienka. Szybko jednak z niego odszedł, bo okazało się, że swój bilet może kupić jedynie w kasie Kolei Śląskich… Zdążyłam usłyszeć, jak na odchodne krzyczy jeszcze w naszą stronę: „dlaczego nikt nie powiedział mi, że stoję w złej kolejce”? Ja na szczęście stałam w dobrej, jednak wybierając powrotny pociąg do Warszawy dowiedziałam się, że niestety nie ma w nim już wolnych miejsc siedzących. Następnego dnia, czekając na pociąg, zastanawiałam się, czy uda mi się przetrwać na stojąco dwie i pół godziny, tym bardziej, że było już późno, a ja byłam zmęczona… I właśnie wtedy, kiedy pociąg wjeżdżał na wskazany przez dyspozytorkę peron, usłyszałam z megafonów głos: „Pragniemy poinformować Państwa, że do pociągu zostanie dołączony dodatkowy wagon bez wskazanych miejsc siedzących.” I tak oto po chwili siedziałam wygodnie w wagonie pierwszej klasy na pojedynczym siedzeniu. Wokół mnie jeszcze przez moment panował harmider, bo osób bez miejscówek było więcej. Kiedy dojeżdżaliśmy do Sosnowca, z oddali dobiegały dźwięki sugerujące, że już za chwilę do pociągu wejdą kibice Legii – w duchu podziękowałam za to, że mam przy sobie warszawską kartę miejską i płócienną torbę z napisem „I love Warsaw”. Od czasu do czasu przez cały wagon przechodziła dziewczyna ze średniej wielkości labradorem. Byliśmy już w okolicy Zawiercia, kiedy mimochodem przyszło mi do głowy, że gdyby kręcono w tym pociągu film, dziewczyna z psem byłaby z pewnością stałym elementem fabuły. Kilka osób krążyło w te i wewte w poszukiwaniu miejsca, ktoś pomagał komuś z bagażami, ktoś inny z kolei rozmawiał przez telefon, a dziewczyna z psem po raz kolejny przeszła obok mnie.

Kątem oka, pisząc Flancowaną zauważyłam, że dziewczyna i jej pies w pewnym momencie się zatrzymali. Oczywiste było to, co miało się za chwilę wydarzyć. Pies, który z powodzeniem mógłby nosić imię Lampo, sfajdaczył się na środku wagonu, kilka rzędów przede mną… Powiało chłodem, bo w pociągu natychmiast otwarto wszystkie możliwe okna, Dziewczyna z psem, przepraszała wszystkich dookoła, tłumacząc, że wcześniej wielokrotnie chodziła z psem do toalety, jednak bezskutecznie. Co było dalej, nie pamiętam, bo po prostu popłakałam się ze śmiechu, uczestnicząc w sytuacji, w której wagon klasy pierwszej w zawrotnym tempie przekształcił się w miejski szalet, albo raczej trawnik…

Kilka dni później, patrząc przez okno na Pałac Kultury, w którym odbijają się promienie zachodzącego słońca, kontrolnie zerkam na ustawiony na nim zegar i ze spokojem stwierdzam, że będę na czas. Kiedy wysiadam z tramwaju z walizką, jakiś chłopak w dobrze dobranych okularach i w świetnie skrojonej marynarce, podchodzi do mnie i pyta: „może pomóc, bo torba wydaje się ciężka?” Bez namysłu zgadzam się, bo nauczyłam się tu korzystać z pomocy innych i dostrzegać, że te drobne gesty życzliwości są przejawem ogólnoludzkiej miłości do siebie wzajemnie. Po chwili, odbieram walizkę i idę dalej.

Lubię obserwować ludzi czekających razem ze mną na pociąg – zwłaszcza na peronach Dworca Centralnego, bo tu jest ich najwięcej. Zastanawiam się wtedy, dlaczego właściwie wybierają się w podróż, jaki jest cel ich wędrówki? Czy jadą do kogoś bliskiego, do ukochanego, wracają z delegacji, a może wyjeżdżają na weekend? Patrzę na kobietę z dzieckiem, które aktualnie tuli się do swojej babci i myślę sobie: jak to dobrze, że ten pociąg, który zaraz przyjedzie ma rodzinne przedziały – będzie im wygodnie. Tymczasem na stację wjeżdża pendolino. Z przyzwyczajenia ustawiam się we właściwym miejscu, bo mój wagon zatrzymuje się na końcu – wagon numer siedem, strefa ciszy, strefa komfortu. Tylko trochę dziwi mnie to, że razem ze mną do wagonu wchodzi mama, babcia i dziecko…

CDN.

Komentarze

Komentarze