Majowo, ogrodowo

Mówiąc o śniadaniu na trawie przychodzi Wam na myśl obraz Edouarda Maneta, Claude Moneta, czy może maluje się Wam przed oczyma wyobraźni własna, indywidualna koncepcja posiłku spożywanego z przyjaciółmi  w jednym z ulubionych parków?

Pochodzę z miasta, które zgodnie ze swoją historią, w trakcie kampanii marketingowej zyskało przydomek Miasta Ogrodów, stąd czas, który spędziłam w katowickich parkach można by mierzyć w latach. W zamieszkiwanym przeze mnie warszawskim, 30 –metrowym mieszkaniu nie ma nawet małego balkonu, tym bardziej doceniam fakt, że w okolicy znajdują się dwa miejskie Ogrody: Ogród Krasińskich i Ogród Saski.

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz po przeprowadzce wybrałam się na spacer do Ogrodu Saskiego pomyślałam, że muszę tu kiedyś urządzić śniadanie. Kilka dni temu, oglądając Pytanie na Śniadanie, zwróciłam uwagę  na wypowiedź jednego z zaproszonych gości –specjalisty w dziedzinie savoir vivre, który twierdził, że publiczne spożywanie posiłków jest bardzo niekulturalne. Cóż, jestem odmiennego zdania… Kiedyś w Paryżu, podczas szkolnej wycieczki z zazdrością obserwowałam studentów, którzy siadali na trawie po to, żeby zjeść wspólnie lunch na łonie natury. W Polsce było to wówczas nie do pomyślenia – rozkładanie koców w parkach kojarzyło się z dewastacją trawników. Tymczasem wtedy „o północy w Paryżu”, przypatrując się życiu mieszkańców, doszłam do wniosku, że Claude Oskar Monet mógłby dokończyć swój obraz, biorąc sobie za modeli współczesnych paryżan. Dziś z powodzeniem mogliby mu pozować również warszawiacy. Jego obraz Śniadanie na trawie (wzorowany na wcześniejszym, nieco skandalicznym dziele Maneta) niestety nie został ukończony, ale bez trudu można na nim dostrzec składniki wymarzonego, niespiesznego śniadania.

Kiedy po raz pierwszy zorganizowałam majowe, sobotnie śniadanie, intuicyjnie sięgnęłam do impresjonistycznego wzorca. W miejsce koca pojawił się lniany obrus, zamiast jednorazowych talerzy i sztućców domowa zastawa. Za scenerię posłużył mi zacieniony fragment rozległego trawnika Ogrodu Saskiego – pierwszego publicznego ogrodu miejskiego w Polsce. Siedząc pod płaczącą wierzbą, patrzyłam na pływające kaczki, wśród których były również rzadko spotykane kolorowe Mandarynki. Wiosenna sałatka, francuska bagietka, schłodzony cydr z listkami mięty i truskawki… Właściwie tyle wystarczyłoby do szczęścia, ale w tym przypadku na całość składają się także obłędne widoki, przypominające nieco nowojorskie klimaty. W okolicach stawu, będącego centralnym miejscem parku roi się od spacerowiczów, wielu z nich robi zdjęcia ustawionej pośrodku rzeźbie Chłopca z Łabędziem. Tuż obok znajduje się wodozbiór w kształcie rotundy, wzorowany na świątyni Westy. Po śniadaniu warto wybrać się na krótki spacer, w stronę empirowej Fontanny Wielkiej, a po drodze przypatrzyć się ustawionym gdzieniegdzie rzeźbom.

Są z pewnością na świecie takie miejsca, w których trzeba odrobiny fantazji, żeby móc cieszyć się życiem, jednak tu w Warszawie wystarczy odrobina czasu, żeby dostrzec to, co piękne. Nagle okazuje się, że przepis na szczęście jest bardzo prosty; smacznego!

Komentarze

Komentarze