Teatr – samo życie

Tamtego, sobotniego popołudnia, idąc w kierunku Stadionu Narodowego, myślałam wyłącznie o tym, że wolałabym wybrać się do teatru. Było już jednak za późno, żeby odwoływać umówione wcześniej spotkanie, zwłaszcza, że byłam spóźniona. „Co ja robię tu?” – ulubiona piosenka z kultowego Kilera powracała do mnie jak mantra. Odpowiedź na pytanie, czy lubię gokarty jest dość skomplikowana, toteż, kiedy okazało się, że nasz voucher na przejazd nie jest aktywny w weekendy, nie poczułam się zawiedziona… Mimo niespodziewanej zmiany planów resztę wieczoru postanowiliśmy spędzić razem przy lampce wina…

 

– Podać białe czy czerwone wino? W moim przypadku odpowiedź na to pytanie jest prosta: Poproszę czerwone. – Na pewno? Mamy tu świetne białe wino, moje ulubione, zresztą klienci bardzo je chwalą. Po namyślę powtórzyłam wcześniejsze zamówienie, jednak Kelnerce nie można było odmówić daru przekonywania. Zaproponowała nam degustację, tak abyśmy niezależnie od ostatecznego wyboru, mieli okazję skosztować rekomendowanego przez nią wina. – Jaka decyzja? –Właściwie mam ochotę na czerwone, zawsze piję czerwone… Jednak tym razem z przyjemnością skuszę się na białe. Wino smakowało wyjątkowo, nie wiem jednak, na ile istotny był w tym przypadku jego smak, a na ile przyczyniła się do tego atmosfera tego miejsca, nie mówiąc już o sympatycznej obsłudze. Siedzieliśmy w klimatycznym bistro Teatru Kwadrat i czekaliśmy na zamówienie. Kiedy Kelnerka wróciła, nie ukrywałam, że jestem pod dużym wrażeniem tego miejsca. – Była Pani tu już kiedyś?- zapytała                                Tego wieczoru byłam w Kwadracie po raz pierwszy i od razu spotkałam kogoś, kto intuicyjnie wyczuł moją miłość do teatru. Marta – bo szybko przeszłyśmy na Ty – oprowadziła mnie po wyremontowanym nie tak dawno, imponującym wnętrzu. Na ścianach wisiały zdjęcia aktorów, którzy z Kwadratem związani byli od początku jego trwania, a także tych, którzy pracują tu obecnie. Nie przypuszczałam jednak, że już za chwilę, zobaczę niektórych z nich na deskach teatru podczas przedstawienia.

„Czego nie widać?” To tytuł rewelacyjnej farsy, na którą wiele lat temu, w prezencie urodzinowym zaprosił mnie mój Tata. Pamiętam, że oglądając przedstawienie, wówczas w wykonaniu Teatru Powszechnego, płakałam ze śmiechu.

Teraz, patrząc na scenę, zdałam sobie sprawę z tego, że spełniły się moje marzenia . Po pierwsze: byłam w teatrze, po drugie oglądałam sztukę, za którą tęskniłam i wspominałam przez lata z sentymentem. Kilka dni później, dzięki uprzejmości Marty, obejrzałam tę sztukę w całości. A kiedy chciałam zwrócić pieniądze za ofiarowany bilet, usłyszałam, że to prezent od teatru…

Z prezentami jest tak, że cudownie je otrzymywać, a jeszcze przyjemniej dawać. Dlatego też, kiedy mój Tata przyjechał do mnie w odwiedziny, postanowiłam zrobić mu niespodziankę. Wieczorem wybraliśmy się wspólnie do naszego ulubionego Teatru Kamienica, na monodram pt.: „W obronie Jaskiniowca” w wykonaniu Pana Emiliana Kamińskiego – oboje z Tatą jesteśmy jego wiernym fanami. Już po kilku minutach trwania przedstawienia, wiedziałam, że nie mogliśmy trafić lepiej. Rewelacyjny scenariusz, inteligentne teksty, wyszukany dowcip i brawurowe wykonanie… Właściwie tyle wystarczyłoby, aby uznać tę sztukę za wybitną, ale ja dodam jeszcze, że w pewnym momencie pomyślałam: a zatem prawdą jest, że można umrzeć ze śmiechu…

Kocham teatr, zawsze był mi bliski, ale od pewnego czasu stał się dla mnie symbolem celebracji życia. Do tej pory pamiętam, na jaką sztukę wybrałam się tydzień po przyjeździe do Warszawy. Od tego czasu, odwiedzam warszawskie teatry systematycznie, bywa, że i dwa razy w tygodniu. Teatr jest dla mnie świątynią sztuki, ale także miejscem spotkania z drugim człowiekiem i z sobą samym. Historia, którą Wam opowiedziałam wydarzyła się niedawno – rozpoczęła w poniedziałek, a skończyła w piątek. Gdyby każdy tydzień mógł zaczynać się i kończyć tak pięknie…

Kilka dni później, powróciłam do tych miejsc ponownie, aby zrobić  zdjęcia. Poprzestałam na kilku ujęciach, bo w moim odczuciu teatr daje nam to, czego uchwycić się nie da, a co jedynie można zachować i nosić w sobie. Tym razem znowu miałam szczęście. Mimo późnej pory, wypiłam aromatyczne espresso z Kimś wyjątkowym. Kim był ten Człowiek, nich pozostanie tajemnicą… Pozwólcie, że wspomnę jedynie, że wczorajsze spotkanie zaowocuje w przyszłości kolejnym postem o jednym z najpiękniejszych teatrów w Warszawie…

 

 

 

 

 

Komentarze

Komentarze