Warszawa – miasto, które umie słuchać

Zwierzanie się potrzebne jest niektórym z nas, jak zmiana ubrania. Jak zrzucenie z siebie starego i znoszonego, by móc włożyć na jego miejsce takie, które będziemy mogli plamić, brudzić i znaszać (tego bezokolicznika nie jestem pewny gramatycznie) od nowa. Aby jednak zwierzenia nasze wypadły zadowalająco, potrzebna nam jest osoba, która by odpowiednio zwierzenia te odbierała. Bywają bowiem osoby odbierające zwierzenia tak fatalnie, jakby ich w ogóle nie odbierały, i pod koniec seansu stoimy goli, trzymając w ręku wszystko, cośmy z siebie pozdejmowali: marynarkę i spodnie (jeżeli płeć nasza męską jest), bieliznę… i trzęsiemy się z zimna psychicznego, myśląc o tym, że znów w całe to świństwo duszę naszą odziać będziemy musieli. Jeżeli więc, tak jak ja, posiada się Ciocię Mizerię, która rewelacyjnie odbiera zwierzenia, nie żal nakładu, niewielkich zresztą, kosztów i trudu, by udać się raz choćby na czas jakiś do jej podmiejskiej posiadłostki i zwierzyć się tam gruntownie. Ciotka Mizeria jest wdową po generale w stanie spoczynku. Już podczas spoczynku wynalazł generał maszynę do krajania cegły na pół, w przekonaniu, że domek z połówek cegieł, który zamierzał sobie zbudować, będzie o połowę tańszy. W rezultacie zdołał zbudować jedynie pół domku i zmarł z braku funduszów na drugą połowę i z rozpaczy, że tak się pomylił w swoich kalkulacjach. Wdowa po generale mieszka więc obecnie w półdomku, co ma tę dobrą stronę, że połowę czasu, którą pochłonęłoby utrzymywanie w porządku i czystości całego domku (ciotka nie ma żadnej pomocy), ma wolną i może z niej korzystać według swego uznania, między innymi wysłuchując zwierzeń ludzi bliskich.

-Dobry wieczór Ciociu. Po drugiej stronie telefonu, na chwilę zapadła cisza. –Zosiu, mam nadzieję, że Cię nie obudziłam? Dochodziła już 23:30, koniec niedzieli zapowiadał rychły początek kolejnego tygodnia. Byłam zmęczona, ale nie spałam. – Chciałam zapytać, czy może nie wybrałabyś się jutro z nami do teatru? W takich chwilach podejmuje się decyzję bez chwili namysłu:- Do teatru? Zawsze! Zwłaszcza jutro, zwłaszcza z Wami!

Pamiętam, że kiedy przyjechałam do Warszawy, to właśnie Oni –Ciocia i Wujek – odebrali mnie z dworca. Potem razem pojechaliśmy do ich domu, który przez dwa następne tygodnie stał się namiastką mojego własnego. To właśnie z nimi kilka dni później celebrowałam swoje urodziny. Czułam, że nie jestem sama. Od tamtego momentu minęły prawie cztery lata!

Tymczasem, siedzieliśmy obok siebie, w pierwszym rzędzie jednego z moich ulubionych teatrów na Ochocie – trochę jak widzowie, a trochę jak goście. Na scenie pojawiła się Magda Umer – Ciocia Mizeria – a w tle pobrzmiewał powitalny, radiowy głos Wojciecha Manna: „Proszę Państwa, już za chwilę w zaświatach, we wspaniałym towarzystwie, obchody swoich urodzin rozpocznie Jeremi Przybora”. Wielki Jeremi, Mistrz Przybora! Wsłuchałam się w te słowa… i na chwilę na nich zatrzymałam. Zamknęłam oczy i chcąc nie chcąc pozazdrościłam Jubilatowi wspomnianego Towarzystwa. Pomyślałam o Niej – o Tej, której najbardziej lubiłam się zwierzać. Rytuał zawsze był taki sam: poranek; zamknięcie drzwi na klucz; wybieranie numeru i niecierpliwe czekanie na połączenie, przy czym czas oczekiwania zawsze kończył się tuż przy drzwiach wejściowo – wyjściowych mojej kamienicy Zdążyłam je zaledwie lekko uchylić, a po drugiej stronie słuchawki witała mnie już gotowość do słuchania, wspólnego przeżywania, radzenia i interpretowania rozmaitych zdarzeń z mojego życia wziętych. Porannym rozmowom pewnie nie byłoby końca, gdy nie wpojona właśnie przez Nią zasada, że w tramwaju nie rozmawia się przez telefon. A potem praca, wiadomo… i to czekanie aż do wieczora, żeby można było znowu pogadać. I tak w kółko, codziennie. Do czasu.


W pewnym momencie na scenie pojawia się Mumio, w swoim niezastąpionym i bezkonkurencyjnym składzie. Przyjechali tu prosto ze Śląska, żeby celebrować wigilię urodzin Mistrza, w teatrze, który dla mnie samej ma szczególne znaczenie.
Dzień przed wprowadzeniem do swojego warszawskiego mieszkania, wracałam z pracy tramwajem (zaczynam podejrzewać, że ten środek transportu odgrywa w moim życiu rolę niebagatelną – wszystko dzieje się w nim, albo wokół niego). Wyjątkowo wysiadłam na Nowowiejskiej, żeby przesiąść się we wskazaną przez Ciocię 15—tkę. I właśnie wtedy zadzwoniła moja Przyjaciółka. – Zosiu, czy mogę spontanicznie przyjechać do Ciebie na weekend, zrobiłybyśmy parapetówę? W tamto majowe popołudnie poczułam się taka szczęśliwa, choć niestety wiedziałam, że muszę odmówić. – Przyjeżdżają do mnie Rodzice, będziemy urządzać mieszkanie, a ja jadę do Och Teatru. Na Świąteczne Przedstawienie. Świąteczne Przedstawienie w maju, śmiesznie, co? To przedstawienie, tamten wieczór, tamta perspektywa i ten maj ciepły i bezpieczny, na trwałe rozbudziły moją sympatię do Och-u. Od tamtej pory byłam tam wiele razy, jednak trzeba przyznać, że ten, był absolutnie wyjątkowy. Podwójna owacja na stojąco mówi sama za siebie. No właśnie – mówi, bo spektakl dotyczył rozmowy.

Ciekawe, bo nagle zdałam sobie sprawę ile rozmów w tym mieście przeprowadziłam. Ile wysłuchałam, ilu byłam świadkiem. Zupełnie tak, jak gdyby to miasto było przyjacielem, albo raczej przyjaciółką? Coś w tym jest… Warszawa umie słuchać. Oczywiście nie sama, robi to za pośrednictwem wyjątkowych Ludzi, których można tu spotkać…

Teatr – samo życie

Tamtego, sobotniego popołudnia, idąc w kierunku Stadionu Narodowego, myślałam wyłącznie o tym, że wolałabym wybrać się do teatru. Było już jednak za późno, żeby odwoływać umówione wcześniej spotkanie, zwłaszcza, że byłam spóźniona. „Co ja robię tu?” – ulubiona piosenka z kultowego Kilera powracała do mnie jak mantra. Odpowiedź na pytanie, czy lubię gokarty jest dość skomplikowana, toteż, kiedy okazało się, że nasz voucher na przejazd nie jest aktywny w weekendy, nie poczułam się zawiedziona… Mimo niespodziewanej zmiany planów resztę wieczoru postanowiliśmy spędzić razem przy lampce wina…

  Czytaj dalej…