Lubicie piątkowe wieczory? Ja też. Jednego z tych upragnionych, wyczekiwanych wieczorów, spotkaliśmy się przypadkiem z moim Kolegą z pracy na przystanku… Tramwaj nr 17 spóźniał się niemiłosiernie i zupełnie niezrozumiale, biorąc pod uwagę fakt, że zgodnie z rozkładem, w ciągu ostatnich piętnastu minut powinien przyjechać co najmniej pięć razy… Spoglądam na P, który nerwowo zerkał na zegarek. Szczęśliwi czasu nie liczą, ale Ci spóźnieni a i owszem! – Spieszysz się? Zagaiłam rozmowę, żeby dopełnić zapomnianej i niepraktykowanej tradycji small talku… – Tak, za chwilę mam kolację na Koszykowej, a Ty, też jesteś spóźniona? – Nie, na szczęście wyjątkowo będę na czas, kolacje jadam znacznie później – nawet w zimowe wieczory, kiedy zmrok zapada tuż po 15:00…. Oczywiście, że byłam spóźniona, ale po co wtajemniczać w to Kolegę z pracy… W dodatku na przystanku tramwajowym, gdzie nie wiadomo kto słyszy… Zresztą biorąc pod uwagę fakt, jak często spóźniam się do pracy, pytanie miało charakter czysto retoryczny… Jaki jest jednak sens, aby zdradzać komukolwiek, że kolacja co prawda będzie za dwie godziny, ale czas przygotowania do niej wyniesie około 1,5 h? I nie mam tu na myśli przygotowań kulinarnych, bo kolację zjem przecież na mieście…