Wygraliśmy. Wygraliśmy 4:0 – to nie jest żart i nie trzeba się śmiać… Tamtego dnia tylko cud sprawił, że zdążyłam na mecz, bo jak zwykle wyszłam z pracy później niż planowałam. Na Stadion Narodowy, zwany przez Warszawiaków Narodowym Koszykiem dotarliśmy metrem wraz z tłumem kibiców przyodzianych w biało czerwone szaliki. Ja również byłam przyodziana – nie w szalik, ale za to w profesjonalną koszulkę z napisem „POLSKA”, którą specjalnie na tę okazję pożyczyła mi koleżanka – wierna kibicka, żona byłego sędziego piłkarskiego. Barwy klubowe, które miał na sobie co drugi przechodzeń – każdy szedł na mecz – tworzyły na ulicach warszawy symboliczną flagę Polski.
Warszawa, do której mam pociąg – cz. II
Zastanawiacie się czasami, czy wszyscy podróżni, których mijacie na dworcu stoją na właściwym peronie? Ja zadaję sobie w myślach to pytanie za każdym razem, jeszcze zanim pociąg, na który czekam wjedzie na stacje – i to nie tylko dlatego, że słyszałam kiedyś o kobiecie, która zamiast do Warszawy pojechałaby w góry, gdyby nie jakiś życzliwy Człowiek z parasolem w ręku, który w ostatniej chwili wskazał jej prawidłowy kierunek… Zygmunt Freud analizując podobne przypadki stwierdziłby z pewnością, że dokonując takiej pomyłki, realizujemy w istocie swoje podświadome pragnienia… Kto wie, być może tamta kobieta naprawdę marzyła o spacerze po Krupówkach, jednak w praktyce decyzję dotyczącą destynacji podejmujemy zwykle w chwili zakupu biletu i zazwyczaj pragniemy pozostać jej wierni. Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy pociągów jadących w tym samym kierunku jest więcej…
Warszawa, do której mam pociąg
Zazwyczaj odbywa się to w ten sam sposób: włączam komputer, wchodzę na stronę PKP EIC, loguję się na indywidualnym koncie i kupuję bilet. Wygodnie, na kanapie, przy herbacie. Jednak biorąc pod uwagę moją nieznośną skłonność do zapominania haseł dostępu, w końcu nastała chwila kiedy to musiałam skorzystać z bardziej tradycyjnego rozwiązania. I tak przy okazji sobotnich zakupów w przydworcowej Galerii Katowice, stanęłam w kolejce po bilet kolejowy do Warszawy.
Warszawa, w której pobrzmiewają melodie
Budynek Uniwersytetu, w którym spędziłam pięć lat swojego życia graniczył z ówczesną siedzibą Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Tuż obok wejścia głównego do NOSPRU, znajdowało się drugie: mniejsze, węższe, prawie niezauważalne. Wiedzieli o nim jednak wszyscy, bo właśnie tam mieścił się jedyny na tamte czasy godny uwagi klub studencki – Jazz Club Hipnoza. Chodziliśmy tam chętnie, w przerwach między kolejnymi wykładami, a najchętniej wieczorami, kiedy do posiłku przygrywały nam studenckie kapele z pobliskiej Akademii Muzycznej. Już wtedy Katowice były dla mnie miastem muzyki.
Warszawa, po której dobrze się biega
Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono – zabrzmiało dość górnolotnie, ale prawda jest taka, że wiemy o sobie stosunkowo niewiele. Gdyby ktoś, dwa lata temu powiedział mi, że będę biegać, stwierdziłabym, że żartuje, bo równie prawdopodobne byłoby to, że zacznę pływać na desce windsurfingowej, albo pojadę do Nepalu z zamiarem wspinania się w Himalajach… Oczywiście, po Warszawie częściej „biega się”, niż chodzi, w czym akurat od zawsze byłam specjalistką, jednak kiedy przychodziło co do czego i trzeba było dogonić oddalony o kilka metrów tramwaj, kończyło się na tym, że wbiegałam do niego kompletnie oszołomiona towarzyszącą mi zadyszką, łapiąc przy tym powietrze jak umierający i obawiając się, że za chwilę zemdleję… Ludzie zgromadzeni wokół, wpatrywali się we mnie z przerażeniem. Było to o tyle żenujące, że starsze Panie, widząc moją niemoc,ustępowały mi miejsca siedzącego w zatłoczonej siedemnastce… Chcąc zachować odrobinę godności odmawiałam grzecznie, wymachując porozumiewawczo jedną ręką (drugą natomiast, profilaktycznie trzymałam się za serce). Przez resztę drogi, stałam zgięta w pół, kurczowo trzymając się poręczy i obiecując sobie w duchu, że następnym razem wyjdę z domu wcześniej, inaczej pewnego razu padnę w drodze do pracy…
Warszawa, która jest jak ciepły letni deszcz
Zdarza się, że brak planów jest zdecydowanie najlepszą perspektywą spędzenia piątkowego wieczoru. W tym przypadku, brak zobowiązań, oznacza możliwość zaparzenia gorącej herbaty, wejścia do łóżka i czytania książki, aż do momentu kiedy nie zmorzy nas sen. Banalne, nudne, oldschoolowe; ale przyznajcie sami: czego chcieć więcej? Dźwięk sms – a wytrącił mnie z tych błogich rozmyślań. –„Łazienki Królewskie, spacer z adrenaliną, dziś o 19:30, idziemy?”- Nigdzie nie idę, pomyślałam od razu, ale chwilę później odpisałam: „oczywiście, że tak!”.
Warszawa – miasto, które pachnie kawą
Jest taki moment, tuż po wyjściu z pracy, kiedy nagle zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie jest Twój dzień. Wszystko idzie na opak, nie tak jak powinno, a w dodatku pada deszcz. Zastanawiasz się wtedy, co możesz zrobić, żeby ten dzień miał jednak udane zakończenie. Przechodząc obok jednego z ulubionych teatrów, pomyślałam, że najlepiej będzie wykorzystać ten czas na zrobienie kilku zdjęć do posta. Szybko zorientowałam się, że teatr – co oczywiste, biorąc pod uwagę godzinę – jest zamknięty. Minęłam kasy biletowe; tam przy jedynym stoliku siedział Dyrektor teatru. Ukłoniłam się i uśmiechnęłam zdawkowo. On, nie myśląc długo, otwarł przede mną drzwi, przedstawił się i powiedział: Teatr co prawda jest zamknięty, ale może napije się Pani ze mną kawy?
Warszawa, która szykuje się do Świąt
To był jeden z tych pięknych, ciepłych i prawdziwie wiosenny dni. Stojąc w pełnym słońcu na obrzeżach Hali Mirowskiej, kontemplowałam poczyniony zakup i przyznałam w myślach, że palma, którą właśnie wybrałam jest o wiele ładniejsza od tej, którą kupiłam godzinę wcześniej… W tym właśnie zamyśleniu tkwiłabym z pewnością jeszcze jakiś czas, gdyby nie to, że na ziemię sprowadził mnie stanowczy, choć przyciszony nieco głos:
– Pani tu nie stała!
– Jak to nie stałam, skoro cały czas tu stoję?
– Pani tu nie stała i nic nie kupowała, rozumie Pani?!
W tym momencie, ewidentnie przerażony sprzedawca, dosłownie wyrwał wybraną przeze mnie przed chwilą palmę i oddał mi moje pieniądze.” Boże Kochany, co się dzieje” – pomyślałam i jakby nie było trochę się przestraszyłam! Właśnie wtedy zobaczyłam podążającą w naszym kierunku Straż Miejską.
Warszawa, która jest kobietą
Spośród wszystkich warszawskich poranków, jeden lubię szczególnie. Rokrocznie żałuję wtedy, że nie mam przy sobie aparatu i że nie wyszłam z domu na tyle wcześnie, żeby zdążyć zrobić kilka zdjęć i nie spóźnić się przy tym sakramencko do pracy. Tak – poranek Dnia Kobiet kryje w sobie pewną wyjątkowość, jaką? – ukwieconą. Ten poranek różni się od innych zasadniczo tym, że niezależnie od tego, jaka akurat jest pogoda, w powietrzu pachnie wiosną, a wokoło roi się od kwiatów. Z pewnością jest tak w całej Polsce, jednak tu w Warszawie widać to szczególnie wtedy, kiedy mieszka się w okolicy Hali Mirowskiej. Wtedy, idąc na przystanek tramwajowy, mija się liczne stoiska z kwiatami, przy których kłębią się kolejki Mężczyzn, pragnących obdarować bukietem swoją żonę, dziewczynę, córkę, przyjaciółkę, albo koleżankę z pracy. W drodze do pracy razem ze mną w tramwaju jechał elegancki Pan w średnim wieku, w garniturze i w muszce. W rękach trzymał na oko dwieście białych róż. Prawdziwy Dżentelmen z klasą. Jednak nie był jedyny, wokół prawie każdy trzymał w rękach kwiaty. Pomyślałam sobie nagle: tyle jest kobiet do obdarowania, tyle jest kobiet, wobec których czuje się wdzięczność… Jedną z nich jest Warszawa.
Warszawa, która stoi w kolejce
Lubicie pączki? Zanim udzielicie odpowiedzi na to pytanie, powinniście wiedzieć, że jest ona o wiele prostsza, niż odpowiedź na pytanie, czy chcecie je kupić…
Dwa lata temu, pożyczyłam od znajomej z pracy grę planszową „Kolejka”. Od tego czasu, nigdy w nią nie grałam, bo żaden z moich znajomych nie był w stanie przebrnąć przez instrukcję obsługi, zawartą w książeczce przypominającej objętością przeciętnych rozmiarów książkę kucharską. Kto by pomyślał, że aż tyle instrukcji może znaleźć zastosowanie w sytuacji, która wydaje się tak bardzo oczywista, jednoznaczna i nie podlegająca dyskusji. W kolejce obowiązuje przecież jedna tylko i wyłącznie zasada: zasada kolejności.